Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/367

Ta strona została skorygowana.

z wierzchu, że kilka razy nieuważnie poprawioną była, wyraźniejszą się ukazywała od strony pokoju niż z góry. Wisiały od niej drzazgi, widać było na podłodze pod spodem trociny i drzewa kawałki upadłe. Kasztelanic spojrzał, pobladł, zadrżał, przybliżył się żywo i usta mu się zacięły. Popatrzył w górę dla zbadania czy nie zwierzę jakie ten otwór zrobiło; wlazł na kufer blisko stojący, żeby się lepiej przypatrzyć, wziął w ręce szczątki wiórów i poznawszy w nich rękę ludzką, oblał się zimnym potem.
Nie potrzebował się długo zastanawiać nad tem kto mógł go szpiegować; odgadł Jasia od razu i strach którego doznawał, przejął go głębiej jeszcze.
Właśnie gdy przybrawszy twarz jak najobojętniejszą i wesołą nawet, wychodził o swej godzinie do salki, Jaś przybył także z zamiarem wyproszenia się do miasteczka.
Na pierwsze słowo, które o tem powiedział młody chłopak, Kasztelanic podejrzliwy, rozdrażniony, domyślił się prawie wszystkiego; rodzajem jasnowidzenia chorobliwego postrzegł jak na dłoni co zuchwały młokos osnuł. Ale nie pokazał po sobie nic wcale; spojrzał mu w oczy badawczo, pomyślał, już miał wybuchnąć i wstrzymał się. Uśmiech tylko szyderski, szatański, złośliwy, skrzywił mu usta blade i wpadłe.
— A jedź Waćpan — rzekł — jedź, kiedy chcesz — możesz nawet sobie jaki dzień zabawić, to cię rozerwie. Młodemu trzeba dystrakcji...
Jaś nie domyślił się wcale ile ironji, i jaka groźba była w tych wyrazach, które wziął za dobrą monetę. Ucieszony pozwoleniem, zaraz po obiedzie posłał po konie do Bulwy, upakował się szybko i po partji warcabów, odjechał.
Kasztelanic nie zdrzymnąwszy się, choć udawał że spał, odszedł do swojego pokoju w stanie rozdrażnienia niesłychanym. Gniew, niecierpliwość, choroba wzmagająca się miotały nim na przemiany. Życie owe regularne dni dawnych zatrute zostało, i jak koło machiny