Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/382

Ta strona została skorygowana.

— Darmobyś kłamał — odparł Sobocki — przyjechałeś po to; Kasztelanic ma się co dnia gorzej.... to wiem.
— Tak, ale cóż ci przyjdzie z testamentu, kiedy Antosia uciekła?
— A co to ma jedno do drugiego?
— Zapis musi być dla niej! — rzekł Jaś.
Uśmiechnął się pisarek.
— A zapewne — rzekł — ale mnie się przyzna opieka i rozporządzanie jej funduszem, właśnie z powodu ucieczki jej.
Chmurno Jaś spojrzał, ubodła go przyszłość siostry.
Sobocki tymczasem zagadywał zręcznie:
— A masz ty papiery potrzebne?
— Mam, ale wprzódy ułożyć się nam potrzeba, jak napiszemy... ja tej opieki twojej nie chcę.
— No to i testamentu nie będzie — gorąco krzyknął Sobocki. — Co to ty myślisz: ja wam darmo będę piekł pieczeń? Muszę płacić, starać się, ryzykować na śledztwa, uchowaj Boże jakiego doniesienia, i potem kłaniać się wam jeszcze.... o! co z tego to nic nie będzie!
— Chodźmy ztąd bo na nas patrzą — odparł Jaś — ułożymy punkta, umówimy się gdzieindziej.
I pociągnął go za sobą ku winiarni.
Sobocki wciąż był chmurny i zamyślony. Wszedłszy posłał zaraz po wino, ale nim rozpoczęli rozmowę i układy, twarz jego nagle skutkiem jakiejś wewnętrznej myśli rozjaśniła się, wypogodziła, oko błysnęło, zatarł ręce i siadł przy szwagrze inny zupełnie.
Jaś przypisywał to zbliżającej się butelce, przy której zaraz cicha zawiązała się rozprawa. Z wielkiem podziwieniem młodego chłopca, który się spodziewał oporu od szwagra, wszystko poszło jak po maśle. Przyjął on ochotnie punkta podane sobie; trochę się tylko jakby dla formy posprzeczał o opiekę i szafunek schedy żony i w tem nawet uległ bratu wymawiając sobie tylko jakiś mało znaczący legat.
— Teraz-że — rzekł kończąc — pokaż mi swoje