Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/404

Ta strona została skorygowana.

on tak w ponurem milczeniu, z głową schyloną, aż do pierwszej wioski; a że pieszo nie zwykł był podróżować i uczucie zalegało mu piersi, musiał tu teraz spocząć pod krzyżem, usiadłszy na ziemi. Syn z najzimniejszą krwią znosił tę niedolę, nie śmiał dum przerwać staremu ojcu, ale sam palił fajkę obojętny i nieraz schwytał za dubeltówkę przymierzając się do przelatujących ptaków. Obaczywszy ojca tak osłabionym i znużonym, pan Rotmistrz pomyślał o najęciu podwody i po cichu zapytał Samuela, dokąd się udać życzy.
— Gdziekolwiek! gdziekolwiek! — odparł z goryczą stary — byle głowę przytulić w jakim kącie gdziebyśmy nie byli na łasce niczyjej. Moja pensyjka, Waścin grosz maleńki, na chleb i tytuń wystarczą; kapota dosłuży mi do trumny.... dość tego — obejdziem się bez łaski cudzej i chleba cudzego! Będziemy cierpieć godnie i milczeć jak na nas przystało.
— Ależ ojcze dobrodzieju — odparł Rotmistrz, któremu zupełnie wybór miejsca był obojętnym — możeby wygodniej nam gdzieś mogło być u krewnych?
— Daj mi pokój z familją i krewnymi! obrószył się żywo stary — nie chcę ich znać, nie chcę ich łaski — nikogo! nikogo! Pojadę do miasteczka, osiądę przy kościele....
— A zatem — odezwał się syn — najmę furę do najbliższego miasteczka....
— Tak! dokąd chcesz, byle kąt, byle chata!
Rotmistrz poszedł na wieś i wkrótce powrócił z najętym chłopkiem, który wóz dobrze słomą i sianem wypchawszy, cztery dzielne koniki popędzał. Pan Samuel, uśmiechając się ze swej niedoli, siadł z synem na furę i tak ruszyli ze Strumienia uciekając. Ale że i dzień był krótki i wiele czasu stracono na wyszukanie koni i droga jesienna była rozbłocona, nie mogli tego dnia dojechać na miejsce. Przed zmrokiem samym Rotmistrz ujrzał zdala na drodze wózek, któren dzielny koń ciągnął powoli po błocie; poznał siedzącego na nim Dziadunia, który otuliwszy się burką i lejce rzuciwszy,