Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

żona ze łzami — mówisz święcie, to prawda... ale! te dzieci! te dzieci... co ich czeka?
— Cóż ich czekać może? praca tylko — odpowiedział pan Hieronim. — Nie trwożmy się zbytecznie; patrzałem długo na świat, mój Aniele, i wielem się na nim dopatrzył rzeczy, które się może śmieszne wydadzą wszystkim, a dla mnie są świętą prawdą.
— Na przykład?
— Powiem ci naprzód, złota Kostusiu moja — że majątek doprawdy to rzecz tak imaginacyjna, jak wiele dóbr, za któremi się ubiega człowiek.
Biedna kobieta z za łez się rozśmiała.
— Ej! Hieronimku — rzekła — coś mi wyglądasz na tego lisa, o którym to jest bajka, co się jej nasze chłopcy uczą.
— Nie kochanie; posłuchaj mnie tylko uważnie. Niema granicy bogactwa żadnej: każdy jeszcze przed sobą ma coś do nabycia. Każdemu zawsze mało. — Ubóstwo poczyna się dopiero gdy dusza przez nie cierpi — i ciało więdnieje, gdy dzieciom brak wychowania i chleba. Myśmy jeszcze nie ze wszystkiem ubodzy.
— A! możnaż być uboższym?
— Można, serce. Naszych chłopców wychować podołamy choć nie świetnie, a bądź pewna że najprostsze wychowanie bywa czasem najlepsze; zmusza do pracy. Dziewczęta będą nam pomocne w domu... i — zobaczysz Kostusiu! damy sobie rady z pomocą Bożą.
— Ale czyż takbyś chciał chłopców wychować, jak teraz możesz?
— I tu się z tobą nie zgadzam, Kostusiu — powtórzył pan Hieronim — i wychowanie to także rzecz, której nie pojmujemy jasno. Dajmy im głowy otwarte, serca nie zepsute, z domu wiarę na wyprawę i dobry przykład jako wzór — resztę zrobi Bóg. Wiesz Kostusiu kochana, że z wielkich owych starań koło dzieci, z troskliwych o nie zabiegów, najczęściej nic się nie rodzi prócz zawodu. Patrz co pan Samuel robił z Rotmistrzem, a wieluż wielkich ludzi o suchym chleba kawałku,