Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.
2

wną postacią, grzeszyły trywjalnością może, nie było tam ani ideału jaki rodzi nędza posuniona do ostateczności, ani piękna wiejskiéj prostoty, ale coś tak pospolitego, tak powszedniego, a jednak tak jasnego, tak ślicznego, jakby para wypłakanych i spracowanych ocząt biednego dziewczęcia weszła słonkiem ranném nad tym światkiem szarym i smutnym.
Ideał był w Mani, cichéj, pokornéj, biednéj, a z weselem i z pokorą znoszącéj wszystko co na jéj barki dzień każdy przynosił; ideał nie był w jéj twarzy, ani w postaci drobniuchnéj, ani w wejrzeniu nieśmiałém, ale w sercu co biło pod tą prostą sukienką, i w główce, którą okalała aureola zapoznanego męczeństwa.
Im ciaśniéj splecionym wieńcem cierniowym opasywali ludzie bezbronną istotę, im w większéj ciszy i skrytości odegrywał się tu dramat niedostrzeżony niczyjemu oku, tém jaśniéj świeciła ta izdebka uboga, zarzucona gałgankami, ciasna, powszednia. Jedno tylko serce i jedne oczy patrzały dzień w dzień