Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

gorzało zawsze, a jednak izba ta w zimie na nieuleczone chorowała chłody, gdy latem za to parno w niej było nie do wytrzymania.
Zresztą, prócz znanych dwóch okien, nie dających żadnego widoku, sof i kilku krzeseł bardzo prostych, z których jedno odznaczało się obłamanym i mundury odzierającym poręczem... Nic tu więcej nie było.
Mylę się, był chłopak sługus akademicki, zwany Cymbusiem, to jest spieszczonym Cymbałem, zawsze na straży przy piecu lub samowarku i tak wcielony w żywot akademicki, mimo swej głupoty, że żadna rozmowa bez jego uwag i komentarza się nie obeszła.
W wielkich wypadkach, gdy zgromadzenie było zbyt liczne, by do rozpraw w niem czas mógł znaleźć, Cymbuś poważnie milczał, ręce założywszy na plecy i chwytał co kto mówił uchem ciekawem, ale z dwoma lub trzema, puszczał się śmiało w dyssertacje i narzekania. Wieczną dolegliwością jego było znużenie, na które się zawsze uskarżał, zresztą bardzo naturalne, bo nie miał chwili pokoju i żaden negr tyle co on nie pracował. Nie mając czasu myśleć osobie, Cymbuś był zawsze obszarpany i odarty, a że kulał nieco na jedną nogę i mocno był oszpecony od ospy, całkiem się już wyrzekłszy wszelkiej nadziei przypodobania się romansowym kucharkom, wcale nie dbał o to jak wyglądał.
To smutne wydziedziczenie z najsłodszych życia marzeń, musiało wpływać i na humor jego, niewyleczenie kwaśny. Niewiadomo kiedy sypiał i czy się do snu układał gdzieindziej jak na rogu sofy, gdzie go często na znak spoczywającego z gębą otwartą znajdowano; — ale jak skoro wstał na nogi, porywany był co chwila. Pan sam posyłał go to po wagsztaff, którego zawsze brakło, do Opitza, to po bułki, to po kawę, po książki, po wodę, a ledwie wróciszy musiał dmuchać w zagasły samowarek, poprawiać w piecu, fajki nakładać i zamiatać, czyścić odzienie i drewka przysposabiać. Samo zamiatanie było robotą Penelopy w pewnym względzie, nigdy się nie kończąc, raz że je przerywano pilniejszemi rozkazy, to że miejsca oczyszczone