Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

natychmiast warstwą śmiecia okrywano znowu. Wiecznie tam z którejś strony leżała szczotka, oznaczająca miejsce gdzie robota przerwaną została, ale nie mogąca powstrzymać nikogo. Uważano później, że nabywszy więcej doświadczenia, Cymbuś już się nawet nie kusił o zamiatanie codzienne; bardziej uderzające śmiecia nogą popychał w rezerwoary podkrzesłowe, a na pospolite patrzał zupełnie stoickiem zgodzeniem się z wolą przeznaczenia.
Cymbuś zresztą naiwnie głupawy i ciekawy, miał jedną wielką cnotę, której go wyuczyła potrzeba, nigdy nic nie widział, choć na wszystko patrzał i słuchał Niewiadomoić ta udana była wysoką ostrożnością, dowodzącą poczciwej niewiary w siebie. Nie będąc bowiem pewien co godzi się a czego mówić nie można, wolał o wszystkiem milczeć, stając głuchym i ślepym. Wzdychał do wsi i choć nie był w ścisłych związkach ani z łabędziom Mantuańskim, ani z dziedzicem Mandeli, nieustannie z pod pieca wolne tłómaczenie z łacińskiego:

O rus! quando te aspiciam!

powtarzał.
Literatura jego ograniczała się poczętym od roku Sindbadem, którego przygód dokończyć nie dawały mu liczne zajęcia gospodarskie; miał także sennik pod poduszką.


Teofil zawsze potrzebujący towarzystwa i łaknący nowości, najuprzejmiej wszystkich przyjmował; w jego mieszkaniu można się było o wszystkiem dowiedzieć, tu odbywały się narady, poszukiwania, ztąd płynęły rozkazy do rzeczypospolitej studenckiej, często despotyczne, ale zawsze najściślej spełniane.
Rzadki był dzień, w którym ten wiecowy plac na parę godzin został pustym, a Cymbuś wówczas wyciągał się na sofie z nieopisanym lubieżności wyrazem.
Czyniło mu to nieopisaną przyjemność, gdy sam na sam pozostał z samowarem i imbryczkiem; czuł wsze-