Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/11

Ta strona została skorygowana.



CZĘŚĆ PIERWSZA.

Vigilantium somnia.

Wróćmy raz jeszcze do źródeł życia, do jasnej młodości, do tych drogich wspomnień porannych, ku którym myśl się stęskniona obraca, by w nich sił nabrać do dalszej walki; — weźmij raz jeszcze kij pielgrzymi i powędrujemy do tych krajów znikłych, jak Atlantyda, lecz w pogodne dni wspomnienia ukazujących się na widnokręgu naszym. Pierś może w tym uścisku z przeszłością nabierze ochoty do życia, napije się tych soków, które z niej boleść wyssała, uśmiech może wróci na usta, nadzieja do serca, odwaga w piersi wystygłe.
Biada temu kto nie miał młodości, kto nie ma wspomnień, i zgubił drogę do tego źródła wody żywiącej, do odmłodzającego zdroju za siedmią górami lat przeżytych.
Dla niego cudze przypomnienia nie obudzą drogich pamiątek, bo to wyklęty odrzutek nie mający skarbu, który my wszyscy niesiemy z sobą po kolących drożynach pielgrzymki naszej jak chleb Ezopa.
Biada temu kto się starym urodził, chłodnym oczy otworzył w kolebce i ani na chwilę w świat nie uwierzył; kto nie pokochał nic aby nie cierpieć, nie dał się uwieść niczemu i nie marzył innego świata nad ten, jaki mu ciężył na barkach.
Ja się obracam do moich towarzyszów życia, jak ja