Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

rej Mania i Ziunia były gwiazdkami, Telesfora poważną planetą, a Frania smacznym i miluchnym grzybkiem wyrosłym pod starą jodłą.
Nad Rózię nikt lepiej nie znał nas wszystkich, a kiedy przypadkiem przyszło nam u pana Piłsucia bóty zamówić i do niej się zbliżyć, witała po imieniu i nazwisku, i badała w sposób okazujący, że życie nasze nie miało dla niej tajemnic. Chociaż dalej nad ganek przeciwległego domu nie stąpiła krokiem, przenikliwość jej zgadywać się zdawała przez ściany co u kogo znajdować się mogło, jak kto mieszkał, i czem się zajmował.
Dziwnem jakiemś uczuciem wiedziona, choć się do niej Teofil uśmiechał i był czas, że nieśmiertelną miłość jej poprzysięgał, choć inni zwracali ku niej błagające oczy, ona stale okazywała największą sympatją dla Konrada. Wyrobiła mu nawet tajemnym wpływem swoim kredyt na obówie, którego elegant ów, więcej niż inni, i rozmaitszego potrzebował; ale mimo to niewdzięczny chłopiec najmniejszego dla niej nie okazywał współczucia i powracając z balów odwracał się od niej, aby swych wspomnień na tej mieszczańskiej twarzyczce nie zetrzeć.


Można już mieć pojęcie jak im czas upływał... każdy z nich szedł o swej godzinie do uniwersytetu na prelekcje, tam przesiadywał często pół dnia i obarczony notami wracał do domu spoczywać, uczyć się, przepisywać, a najczęściej schodzono się do Teofila na herbatę i wieczory, które wiele zabijały czasu marzeniami i młodzieńczą gawędą.
Czasem schodzono się tam z seksternami, bo nauka lżejszą się wydawała, gdy jeden drugiemu do niej przeszkadzał. Przed półrocznemi egzaminami przygotowywano się do nich u Teofila, ale przybywszy na miejsce, nim się wypaliło z dziesięć fajek, wypiło herbatę, zebrało do porównywania notat i wariae lectiones, często i północ wybiła. Potem mruczano godzin parę powtarzająć niby, przerywając sobie i śpiewką i gawędą, nareszcie