Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

pragnący boleć będziesz musiał... za to, żeś tylko polędwicę karmił.
— Mylisz się kochany Albinku, wonny fijołku, dziecię moje, przemówił Baltazar — jam już łysawy i stary, znam życie i nie wymagam od niego wiele; zimno sobie patrzę na nie, nie roję, idę dalej powoli, ostygły, okulawiały może, ale pewnym krokiem...
— Tego ja ci nie zazdroszczę, rzekł Albin, bo to według mnie choroba, kalectwo, największe z nieszczęść, zastygnąć.
Baltazar się rozśmiał.
— Tak jest, dodał pierwszy, są tacy ludzie, ale to nie jest idealny typ człowieka jakim on być powinien. Świat jakim ja go marzę dla was i dla siebie, składać by się powinien z ludzi miłością przejętych, zawsze gorących, zawsze dla brata gotowych, związanych jedną myślą wspólną, a oczy podnoszących ku niebu. Co mi ziemia i życie bez poezji, bez miłości, bez ideałów?
— A gdybym ja ci powiedział, że wiara w ideał to także kalectwo i gorączka?
— Pozwał bym cię przed sąd świata i wieków, zawołał Albin — ludzie jak ty panie Baltazarze nie udająż ciepłych, nie musząż czasem odegrywać roli zapału i zmyślać, że poezję kochają i rozumieją? Nie jest-li to dowód, że się wstydzą swojej impotencji?
— Jaki z niego dialektyk, rzekł ruszając głową Longin, ot patrzajcie! zbił w puch Baltazara.
Stary pogładził się po łysinie i uśmiechnął dziwnie z wyrazem litości.
— Ja, rzekł, nigdy nie udaję — wolę być kaleką niż drewnianą podsztukowywać się nogą. Ale odmalujże nam swój świat, dodał powoli — prosimy, będzie to zapewne naśladowanie Gessnerowskiej sielanki, ale i to ma swoją wartość.
— Mój świat, rzekł Albin... mój świat to świat Boży, jakim go chciał Pan Bóg, gdyby go ludzie nie popsuli... Pokój, zgoda... miłość, swoboda... cisza...
— Pierwszy nonsens, przypisujesz Panu Bogu idyliczne usposobienia... a burze, a choroby, a klęski... czyż