Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

— Ja? kocham, śpiewam, marzę i trochę pracuję... abym mojej miłości dla Anny nie pożarł od razu. Rachuję się z mojem szczęściem, aby na wieniec całego życia mi stało, przeplatam go pracą umyślną, poezją, ideałem, kolcami rzeczywistemi, liśćmi dni powszednich, i tak powoli starzeję.
Dla mnie nie ma szczęścia bez niej — jest jedno serce i jedna twarz stworzona dla mnie, których mi potrzeba jak powietrza i słońca. We troje z matką siadamy tam w tym domku okwieconym, który widzę przed oczyma duszy, do stołu szczęśliwości... Anusi oczy uśmiechają mi się, ściskam jej rączkę drobną, drżącą w mojej dłoni... chodzim, śpiewamy, nasycamy się muzyką, wstajemy witać malowany przez Boga obraz wschodu słońca, czytamy poetów, zbliżamy się do wioski i jej mieszkańców, a gdy po dniu pracy wieczór przyjdzie, spoczywamy oparci o siebie z uśmiechem pokoju.
A! tylko mnie to zasmuca, że życie tak krótkie!
— A twoja utopja tak dziwnie do starej Gessnera sielanki podobna! przerwał ziewając Baltazar — wysączyłeś z niej wszystko co jest życiem prawdziwem, a zbudowałeś ją na widmach i w chmurach... Nie chcę ci zatruwać przyszłości, ale gotujesz sobie morze zawodów, z tego stanowiska na świat się zapatrując.
— Wyspowiadałem wam pragnienie duszy, rzekł Albin, ale ziści się li ono — nie wiem i wątpię; to wiem i zdaje mi się że ręczyć potrafię za siebie, że we mnie nic nienawiści ludzi zaszczepić nie potrafi, wiary w nich nie odejmie — że ich, zdradzony nawet stokroć, kochać nie przestanę.
Baltazar głośniej niż wprzód poziewnął.
— Sielanki! rzekł, sielanki! śmiech mówić! takie rzeczy... ale jakżeś ty jeszcze młody?
— Mam dziewiętnasty rok i tego się nie wstydzę, rzekł Albin z zapałem, matka dla wypróbowania mnie każe sześć lat czekać na Anusię... będę czekał, a wówczas!! a! o mojem szczęściu nie chcę nawet marzyć, bośmy my nie ci kochankowie pospolici, których po-