Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

stały, któż ją czytać zechce?

Sed nos in mensum spatiis confecimus aequor:
Et jam tempus equum fumantia solvere colla!
(Virgil. Georg. II.)

Tak! dosyć, zdejmijcie ze mnie chomąt dymiący znojem tych wyznań.... dość naśmieliście się przyjaciele, pozwólcie zamilknąć, a żem zawiódł oczekiwania wasze... darujcie. Gdybyście mi kazali wyliczyć edycje Horacjusza i ocenić pracę nad nim Bentleja, Sanadona, Kirchnera, Frankego, Webera, Milmana, Stalibauma, Bonda... lepiej bym się pewnie z zadania wywiązał...


— Ten nas istotnie zawiódł, rzekł Teofil, więcej daleko po nim się spodziewałem, ale z uczonego prochu, trudno dobyć iskry, a od kochanka książek, papierowej miłości tylko mogliśmy się spodziewać.
— Nie szczery i skryty, zawołał Longin, to mu się nie chwali...
— A z czemżebym się ukrywał? przerwał Cyryll, serce moje oprawne w stary pargamin, znajome wam aż nadto... dajecie mi pokój i dozwólcie spocząć, i tak już ta drobina marzenia upoiła mnie na długo... nie potrzeba zaglądać nawet w przepaście szczęścia, bo i od nich głowa się zawraca.
— Powinienby nam przecie i pan Baltazar coś powiedzieć, przeciął Longin, spozierając nań z ukosa — ale czy zechce?
Stary nasz kolega uśmiechnął się i ruszył tylko ramionami.
— A to by było zabawne, żebym ja się miał spowiadać przed wami.
— Wszakżeś słuchał, mógłbyś i mówić, odparł Longin, śmielszy od innych.
— O! jakie ciekawe dzieciska! rozśmiał się podłysiały medyk. Więc was zadziwić dziś muszę popularnością moją. — Cymbuś, podaj mi szklankę herbaty, a w niej trochę natchnienia i poezji.