Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

pion nawet musiał nam głąb swej duszy odkryć do dna... ty się także nie możesz wykręcić.
— Dajcież mi naprzód... fajki i herbaty, począł rzucając się na sofę Konrad.
— Tyś taki wybredny, że nie wiem jaki ci cybuch dać się ośmielę, we wszystkich gra jak na organach, poślij po swój z bursztynem do domu.
— Dobrze, i po szlafrok razem, dodał młody człowiek, a potem... no! wyspowiadam się i ja, bo mi nie brak pomysłów do przyszłości.
— A! o tem wiemy, zawołali śmiejąc się wszyscy.
— Tylko jeśli się tak śmiać będziecie?
— Chciałbyś żebyśmy płakali?
— Nie — ale trochę współczucia... to sił dodaje.
— Ja cię będę podtrzymywał, rzekł Longin, ale ponieważ się masz spowiadać — dodał, zacznij od grzechów dzisiejszego wieczora — gdzieżeś bywał i jak ci się powiodło?
— U jenerałowej, a powiodło mi się. — Zatrzymał się i ślinę przełknął.
— Nie kłam, rzekł Longin, bo gdy skłamiesz zaraz ci się oczy koszą i bełkoczesz, poznamy, opowiedz raczej jak to było?
— Zwyczajnie jak na wielkim świecie, wieczór wspaniały, panien mnóstwo i ślicznych, salony oświecone, świat znakomity i poważny... Ja maluczki akademik utonąłem w nim jak mucha w miodzie i dosyć miałem okradzioną minę. Do panien niepodobna się było zbliżyć, bo oficerowie i urzędnicy zabrali wszystkie, zostawili mi do wyboru stare od czterdziestu do pięćdziesięciu lat mężatki, jeszcze tańcujące i na głodny ząb uchodzące, lub trzynastoletnie dziewczątka, które już udają że starsze, a na prawdę umieją być zalotne, choć o ich chude łokcie ukłuć się można.
— A! jaki paradny! zawołał rozweselony Baltazar — ale po cóż tam chodzisz?
Trahit sua quemque voluptas, szepnął Cyryll ostrożnie.
— Słabość nie uleczona, rzekł Konrad, lubię świat i