Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

— Ostatnie wątpliwe! dodał Longin po cichu.
— Trochę majątku... jaki tam jeden biedny malutki miljonik, nic więcej — stosunki miłe, sąsiedztwo przyjemne... co dwa lata powozik z Wiednia, domek jak z igły, możność dania czasem baliku lub wieczorku... at! marności światowe!
Radbym mieć i kucharza francuza, potrzebuję biblioteczki, muszę mieć gazety, nie lubię się nosić niedbale, to są rzeczy bogatym właściwe; pragnę więc logicznie, jeżeli reformy moje nie przyjdą do skutku, mamony jak inni, bez której nic... a że jej z gustem użyć potrafię... za to ręczę.
— I ja za gust ręczę, za rozum nie tyle, dodał nielitościwy Macedo, ale to już rzeczy nie ciekawe co dalej, poziome masz pragnienia i do zbytku pospolite żądze, możesz łacno dopiąć celu złamawszy jedną główną trudność... oto, ożeniwszy się bogato, znakomicie, a w dodatku z osobą młodą i piękną... Gdybyś z tych warunków nieco spuścił mógłbym ci wyprorokować nie źle, mimo twoich oczów...
— A cóż moje oczy? krzyknął Konrad.
Cymbuś się rozśmiał w kącie nadto głośno — bo już był powrócił z kotletami, które w piecu odegrzewano.
— Oczy? jużciż kłócą się trochę, odparł Longin nieustraszony — ale masz młodość, dobrą minę, wymowę i francuzczyznę, tańcujesz, nazywasz się nie brzydko, za to wszystko mógłbyś coś utargować, tylko znowu nie tak wiele... Ale musisz się zaprzedać!
— Za pozwoleniem, przerwał pierwszy — jużciż i nie sprzedając się mogę sięgnąć tam gdzie drudzy...
— Sięgać nikt nie broni, ale dosiądz trudno, odpowiedział Baltazar — ręce jegomość masz krótkie a pragnienie nieumiarkowane...
Wiecór dzisiejszy niech ci da miarę świata i tego co cię na nim spotkać może...
— O! ten przeklęty mundur, to do wszystkiego zapora, zawołał Konrad, jemu przypisuję całe moje niepowodzenie w salonach. Bo cóż on mówi? naprzód