Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

może zostać bydlęciem najemnem, że go gdzieś wyżej woła przeznaczenie.
Tak we śnie widział Kolumbus Amerykę, choć jej nie znał i Indją nazywał, tak dziecięciem Aleksander śnił zdobycze krain, których nie wiedział imienia — alboż maluczcy ludzie w swej sferze nie są Kolumbami i Aleksandrami?? Ileż to razy, gdyby wzrok nasz nie łudził się mniemaną wielkością, dostrzegłby cudów w kropli wody i bohatera w odartej włóczędze?
Uśmiechała mu się wieś wszystkiemi czarami swojego życia, wiosną jasną, błoniem szerokiem, swobodą dla piersi, pieśnią pastuszą, dzwonem kościoła, tonami przed gospodą w niedzielę, a może rumianemi ustami dziewczątek, które mu w oczy patrzały, jakby zapytać chciały: — Co ty tam masz w duszy?
On w duszy miał przyszłość! jaką? — sam nie wiedział jeszcze, ale dalszą, ale inną, nie krewnił się tu z nikim, przeczuwał że pójdzie dalej. — Na progu chaty przyjmował chleb i płacił go pracą ochoczą, a milczącą, słuchał ich narzekań i uśmiechał się, a co słyszał i widział, odziewało go skorupą twardą, żeby przetrwać i przeboleć co wiatry przyniosą.
W jednej wsi zachcieli go wziąć do dworu, poszedł tam zaglądnąć ciekawie a obojętnie; usiadł z niemi i poczuł znowu że tu jeszcze nie jego miejsce... ale postawił kij, bo tu jakieś ziarno do posiewu spaść miało do jego torebki.
Wieś nauczyła go nędzę znosić, dwór wyuczył upokorzenie siłą wewnętrzną odpychać. Bosy i odarty karmił psy pańskie, mył misy, z których nie jadł, patrzał na dostatek, którego nic nie zazdrościł i uśmiechnął się pierwszej książce, która mu tu w ręce wpadła.
Zrozumiał że w tajemniczych tych znakach była dlań przyszłość, że głoski te, które czytali wybrani, musiały zamykać zagadkę świata, życia i siły. Długo patrzał na niedostępne hieroglify, zazdrościł trochę tym co je mogli okiem przebiegając zrozumieć... nareszcie najął się za starego pracować, aby mu ten stary po-