Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

każdy posądzał o wyższość człowieka tak pewnego siebie w którym nad wszystko górowało zuchwalstwo. Raz sobie powiedziawszy, że stosunki z ludźmi są mu potrzebne, gdy się o nie starać począł, nie ustał póki do wszystkich domów, które mu się nastręczały nie wcisnął się. Radzi mu byli zrazu czy nie, kazał się prezentować; nie przyjmowany, powracał dziesięć razy do drzwi zamkniętych, z ludźmi się w przedpokoju kłócił, gospodarzowi tłumaczył, że go nie może odepchnąć, przymówek nie rozumiał, dwuznaczniki zjadał i raz opanowawszy pozycją, żadną już siłą z niej wyparować się nie dawał.
Dla wielu nieprzyjemnym będąc, choćby mu to kto i powiedział, słuchać i wierzyć nie chciał. Niekiedy zuchwalstwo swoje posuwał aż do bezwstydu, ale doznanych nieprzyjemności mścił się potem, nie szczędząc tych co mieli nieszczęście narazić go sobie.
Konrad zdziwił się zrazu niezmiernie spotykając Longina w tych domach, do których się on ze swem imieniem, powierzchownością, francuzczyzną, elegancją ledwie dostać potrafi, nie mógł pojąć dla czego przyjmowano go nawet lepiej niż jego. Zrodziła się z tych spotkań jakaś milcząca nieprzyjaźń między niemi, bo Longin nie oszczędzał go wcale, a Konrad śmiertelną ku współzawodnikowi powziął nienawiść. Nie wybuchła jednak jawnie i po kątach tylko przedrwiwali z siebie, bo walka z Longinem łatwą nie była, a na gębę jego straszno się było dostać.
Powoli usprawiedliwiając swój przydomek Aleksandra Macedońskiego, zdobywał sobie ludzi i przysposabiał się do przyszłości, mając już myśl pozostania w Wilnie, gdzie spodziewał się znaleźć zajęcie jakieś i początek przyszłego zawodu. Ztąd wedle planu zamierzał później udać się do stolicy, był to bowiem właśnie czas i chwila, w której stołeczni pełnomocnicy nic nie robiąc bajeczne zyskiwali fortuny.
O Cyryllu trudno coś powiedzieć, tak nic go lat kilka nie zmieniły, — pozostał wiernym swym książkom i nauce, zawsze z tą manią bibliofila, która przy ubó-