Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

otworzą się na oścież przed nami. Czy dziś jeszcze też same mamy w piersi pragnienia i żądze? czy tęż samą w sercach odwagę?
Baltazar westchnął nieznacznie — obejrzał się po drugich, — nikt nie miał dawnego humoru, swobody, czuł każdy że się zamykała ważna życia epoka, a rozpoczynała nowa, do której tamta była tylko przygotowaniem.
— A jednak to smutno, rzekł stary, nawet z biedą się rozstawać! Cóż to za dziecinne uczucie? jużciż gorzej nam być nie może, zyskujemy swobodę, a przecież jakoś mimowolna tęsknota ogarnia na rozjezdnem; człowiek jest zaprawdę niepojętą istotą.
— Może nie jeden z nas lęka się dziś przybliżając do krańców, czy przeszłość mu dług obiecany wypłaci, rzekł Albin.
— Tak, a rozpoczęcie walki, dodał Longin zakładając ręce w próżne jeszcze kieszenie — to także nie wesoła rzecz, boć to nie co innego tylko trąba, gra do boju i wybieramy się iść na ostre walczyć ze światem.
Konrad poświstywał, ale jakoś melancholicznie, jakby z nokturnu Fielda.
— Nawet Konradowi, rzekł szydersko Macedo, przeznaczonemu do wielkich powodzeń na woskowanych świata posadzkach, zbrojnemu w długie już balowe doświadczenie, przysięgnę, że smutno opuszczać okno, z którego na Rózię poglądał i słyszał srebrny jej głosek. Prawda, że ni mniej ni więcej szewcówna, bardzo ładne dziewczę.
Konrad się zarumienił jak jabłko.
— Ale dajcież mi pokój! krzyknął opryskliwie z oburzeniem — a co mi tam wasza Rózia!
— Naturalnie, to było tak sobie tylko dla przepędzenia czasu, jak P. Baltazar zachodził czasem do piekarza, ale...
Baltazar wstał z sofy zaperzony.
— Takżeście znaleźli mnie czem prześladować, dziewczyną!
— Ludzie są tak złośliwi, dorzucił Hruszka, im aby