Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

na twarzy poważnej, ułagodzonej, promiennej i czystej jak niebo letniego wieczora. Jakaś aureola świętości opasywała tę skroń wyschłą ale nie pomarszczoną, oczy wypłakane a nie zgasłe, usta w których boleść mięszała się z uśmiechem wyższych już nad ziemskie nadziei.
Ci dwaj ludzie najpierwsi spotkali się u wrót domu, a Teofil poznał w duchownym Serapiona, którego rysy młodzieńcze widać jeszcze było w twarzy już ostygłego i dojrzałego człowieka. Mimo lat i cierpienia, jeszcze w nim coś dotąd młodzieńczego dotrwało.
Teofil daleko więcej się zmienił, a choć wiek nie odebrał mu uroku jaki miało poczciwe oblicze, znać w nim było że z duszy starły się ideały, jak z rysów świeżość lat pierwszych; — każdy fałd i marszczka zdawały się pamiątką jakiegoś cierpienia, a włos już się zawcześnie srebrzył na skroni.
— To ty Serapionie?
— Teofilu? tak jest. Teofil! rzekł poznając go po głosie duchowny — i uścisnęli się serdecznie z tak żywem uczuciem jak przed laty dwudziestu. Była chwila długa wymownego rozrzewnienia, która spoiła wspomnienie dawne z dniem dzisiejszym.
— Jakżeś się biedaku odmienił! zawołał Serapion — mój Boże, jak ciężko wyryły ci się na twarzy boleści żywota... cierpiałeś mój drogi? o! mów!
— Któż z nas nie cierpiał! dola to nasza! rzekł spokojnie i prawie wesoło Teofil — ale za wiele płaci chwila teraźniejsza — a ty? twoja twarz spokojna... dodał Teofil — tyś szczęśliwy, ta suknia.
— Ona ci powie wszystko! jestem sługą Bożym... jak widzisz, odpowiedział Serapion, powołał mnie Pan, a przyszedłem tu z tąż samą starą Ewangeliczką, z którą życie rozpoczynałem w poniewierce i utrapieniu. Niosę ją na świadectwo mojej zgody i jedności z dawnym Serapionem, bałem się, że może wy we mnie nie uwierzycie... Ten sam jestem, bracie! ale gdzież reszta naszej gromadki?
— Wyznam ci, żem i ja niespokojny, rzekł Teofil, z żywem uczuciem spieszyłem tu na miejsce spotka-