Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

W chwilę potem wszyscy towarzysze siedzieli w jednym z pokojów zajętych przez Albina, służba jego krzątała się około herbaty. Z mieszkania choć najętego na krótki czas tylko, z tego co otaczało Albina wnosić było łatwo o jego położeniu i upodobaniach eks-Fijołka, zmianach, jakie w jego charakterze zajść musiały i przywyknieniu do gnuśnego a wygodnego życia. Dwór wyglądał bardzo pańsko i znamionował człowieka co dba wielce o powierzchowność, ale więcej jeszcze o to, by mu na niczem dla rozpieszczonego ciałka nie zabrakło.
Tyle przyborów różnych otaczały Albina, żeby ich i na sześć osób wystarczyło, w domu nie w drodze, każda z tych rzeczy była wyszukana, dobrana, wykwintna, patentowana i najwytworniejsza. Ogromny kuferek angielski ze srebrami na kilkanaście osób, wina, pasztety, ciasta, wszystko to znajdowało się w podróżnym furgonie Fijołka. Nakrycie oznaczało dwór na stopie pańskiej i z wielkim urządzony przepychem, srebra, szkła, porcelany wszystko było herbowne, poznaczone koronami hrabiowskiemi, nad połączonemi godłami dwóch szlacheckich rodzin...
— Oh! mój Boże, jakże to daleko dziś do naszego samowarka kulawego! zawołał Teofil poglądając do koła — gdzie nasze stare pootłukane szklanki, owe pogięte łyżeczki służbowe, które powysługiwały emeryturę, i owe drewniane kijki do mieszania herbaty wynalazku nieoszacowanego Cymbusia — gdzie te naczynia wyszczerbione, z których się piło nadzieję?
— Tam gdzie i nadzieje! poszły ad patres, to jest na śmiecisko, odparł chmurno Longin, rozsiadając się w krześle z tem więcej rażącą poufałością, im dziwniej wśród otaczającego zbytku, jego żebracza wyglądała postać — wzgardliwie a szydersko poglądając na bogactwo i wytworność Albina. — Tak! moi panowie! Aleksander Macedoński bez bótów... a może bez koszuli! cha! cha! cha!
Ten zwrot ciągły i egoistyczny ku sobie, ostudził wszystkich do reszty.