Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

których woń przyjemnie łechtała powonienie, — Longin patrzał uważnie i ciągle uśmiechał się szydersko.
— Jednym się zmiele, drugiemu się skrupi, mówił po cichu do siebie biorąc obojętnie szklankę i szukając do niej rumu, o który zaraz się dopomniał — zobaczemy jaki będzie koniec...
— No! a teraz, rzekł Albin otoczywszy przyjaciół troskliwie talerzykami i jadłem, którego zalety wyliczał z umiejętnością Brillat’a Savarin, o sobie nie zapominając także i przysunąwszy się do stolika — któż z nas zacznie spowiedź dwudziestoletnią?
— Mnie się widzi, że jabym powinien, przerwał Longin, rozpierając się w krześle; wszyscyście mniej więcej spaniali, będziecie kłamać, to przywilej sukni, ja prawdę powiem bom goły i nauczę was odwagi. A zatem Silentium dominationes! proszę o głos, o butelkę rumu do osobistego mojego rozporządzenia i łaskawe ucho, jeśli nie serce panów dobrodziejów.


— „Wyszedłem w świat z jak najpiękniejszemi nadziejami jakeście sami widzieli, — począwszy powoli — mogłem się spodziewać, że dójdę do czegoś, bo ledwiem mundur zrzucił już miałem zajęcie. Plenipotent księcia R... wziął mnie do pomocy w interesach, miałem pole do odznaczenia się i nie zależałem go. Interesa to były osobliwsze, ale po świecie trafiają się i takie; chodziło o ocalenie fortuny pańskiej dla pana, co jej użyć nie umiał, kosztem stu może ubogich familij, których całą majętność pochłonęła rozrzutność poprzednika. Gdyby to tak z kim innym się stało, zapłaciłby do grosza, bo stawało majątku, zaspokoiłby wszystkich, poszedłby pracować i rzeczby się cicho i uczciwie skończyła. Tu szło nie o to, żeby popłacić i oddać co komu należało, ale żeby pan legalnie panem został, a o ile możności nic nikomu nie dał, żeby mali padli ofiarą.
Mnie wcale nie czas było wystrychnąć się na bociana i nawracać drugich na poczciwość, kiedy cały świat nic złego w tej manipulacji nie widział. Pleni-