Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

czysta, to tylko bieda, że z nieprzyjacielem, ale o swój własny inaczej się i śmielej idzie. Rachowałem, że sam pojadę do stolicy, że tam karty wprowadzą mnie do salonów, że placu dotrzymam i plenipotentowi i księciu; oświadczyłem się więc staruszce, która po niedługiem wahaniu się przyjęła moją ofiarę i ożeniłem się po cichu.
Ale chociaż wprzód przeglądałem papiery, znać byłem oślepiony, żem wiele niedopatrzył, dopiero po ślubie, ochłonąwszy, gdym się do sprawy wziął i czynnie koło niej chodzić zaczął, odkryły się rzeczy niespodziane. Naprzód z pięciukroć zeszliśmy na dwakroć czystych i to bez procentów, bo się okazały nadpłaty, rachunki z zastawy, wytrzymanie części sumy; potem plenipotent tak się uwziął na mnie, że gdym przybył do stolicy, nigdzie mi drzwi nie odemknięto. Otworzyłem ja dom, nie pomagało i to, łapałem tylko niższych urzędników, a matadory mnie widocznie unikały, taką mi tam zrobili renomę. Postrzegłem za późno, żem się pośliznął, ale to już gra szła o życie lub śmierć.
Nie będę wam opiewał nieszczęść moich, bo te trwają do dziś dnia, szczebel po szczeblu, spadłem na odartusa, jak mnie widzicie, do niedostatku, do nędzy... i do siwuchy za całą pociechę.
Mam żonę, która mi dala w miejscu pięciukroć, pięcioro dzieci, choć nie prosiłem o nie, starą matkę, która mi głowę myje i zajada wyrzutami, w domu piekło, a na grzbiecie łachmany.
Ale myślicie może, żem wyrzekł się walki? nie! póki było o czem, wiodłem ją gorąco, dziś do ostatniej sprzedawszy łyżki, jeszcze ją popieram dwózłotówkami, pójdę piechotą do stolicy, jeśli będzie trzeba...
Sto razy mnie obalili, sto razy na nowo rozpoczynałem proces z nowych źródeł, od pierwszej instancji; kłopoczę ich i siebie, dokuczam, męczę, a swego nie daruję, piętnaście to lat trwa, jeszcze pożyję dla nich z piętnaście, a na swojem postawię... Dostanę się do stolicy, będę służył za odźwiernego w jakim departamencie, ale zjem i zgniotę w końcu wrogów moich.