Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

przywiązania mego do niej, niżeli ja sam je poznałem, a raczej po świecku obrachowano, że młody w kimś, a najprędzej w pięknej Lucji zakochać się muszę.
Nie było to jednak zakochanie... jam go w życiu nie znał, kochałem w niej istotę wybraną, biedną a poczciwą, silną i niezepsutą, pełną godności i wdzięku. Ona mi tu ze wszystkich wydawała się najidealniejszą, choć piękności i dziewiczego uroku pewnie więcej było w Ewelinie — istocie powietrznej, uśmiechniętej łzawo, powabnej, trochę zalotnej i jak matka już potrzebującej do życia atmosfery kadzideł i pokłonów. Prócz matki, która ją po swojemu na zimno kochała, Ewelina była od wszystkich wielbioną w całym dworze i nieco przez to zepsutem dziecięciem. Stłumiono w niej umyślnie świętą pokorę, podniecono próżność, wmówiono że jest wybraną istotą — przepowiadano losy świetne, niemal koronę.
Pani Voyou była w tem niewyczerpaną; ojciec na klęczkach był przed nią — matka kochała w niej swą młodość, jakże nie mieli trochę ją popsuć i nauczyć egoizmu? Straszno było patrzeć na to rozkołysane szczęściem dziecię i pomyśleć, że los tak często urągający się przepowiedniom, mógł ją dotknąć i wystawić na próby, na nieszczęścia, przeciw którym wcale nie była przygotowaną. Nędza, upokorzenie, cierpienie, gdyby ich Bóg dobrotliwy nie oszczędził temu słabemu dziecięciu, byłyby je zabiły lub zawiodły nie wiem w jakie przepaście... pochlebstwo mogło ją obłąkać, lada przeciwność złamać; — nie miała pojęcia życia, nie była wcale przygotowaną do walki; każde jej zachcenie było rozkazem, którego słuchali wszyscy, każdy uśmiech tryumfem, każdy smutek klęską publiczną...
Kochała ona Lucję, ale tak jak pieszczochy kochają, każąc sobie za miłość odsługiwać, nosząc się z nią jako z rzeczą wielką, chwaląc nią, czyniąc z niej aureolę; nie była to przyjaźń cicha i głęboka, ale rzecz na pokaz stworzona, a między czterema ściany słabnąca... trochę serca a wiele komedji.
Wyzwolony od Eframowicza, wdzięczen byłem Hal-