Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

rawych, w których począł swe życie, kończył powoli szkoły, nie dając się zwrócić z drogi, ani upaść dumą. Była w nim wewnątrz może jako uznanie siebie, ale nie wychodziło zeń nigdy. Gdy się rozstali, czasem stary pedagog przychodził do niego jak do dziecka, bo za nim tęsknił — siadał na ubogiem łóżeczku i wypytywał troskliwie:
— Co myślisz czynić? dokąd zmierzasz?
Naówczas we dwóch roili o przyszłości, jaką to ona być mogła, a stary odchodząc powtarzał sobie po cichu:
— Ale to ciekawa rzecz, co też to z niego będzie?
Szczęściem Serapion wybiwszy się z nędzy i zależności, nie poprzestał swej Ewangeliczki, i ilekroć znużyła go praca mozolna, powracał do niej jak do orzeźwiającego źródła, z którego pierwszą zaczerpnął ochłodę.
Dziwiło go to, że starszy, dziś w wyrazach, które mu wprzódy starczyły swoją prostotą, coraz głębsze znaczenie i obfitszy pokarm znajdował. Nie wyczerpywała się nigdy Ewangeliczka, ani spowszedniała dlań, z po za tych wyrazów tak pojętnych, nowe i jaśniejsze coraz promieniało znaczenie.
Gdy skończył szkoły, niespokojny pedagog przybiegł doń późnym wieczorem spojrzeć mu w oczy i wyczytać w nich radość i dumę, znalazł tylko spokój i zamyślenie. Student związywał swe książki, robił węzełki, gotował swój kij pielgrzymi, i znowu na piersiach złożywszy Ewangeliczkę, w dalszą wybierał się drogę.
— Dokądże pójdziesz? zapytał stary...
— Do Wilna...
— Więc jeszcze się chcesz uczyć?
— Jeszcze...
— A potem? a potem?
— Któż to wie? Bóg jeden tylko... co mi los zdarzy to przyjmę...
— Daj Boże jak najlepiej... Któż wie? uda ci się może, bo ty wytrwasz do końca... a nie zapomnisz tam o mnie?
I ściskać go począł ze łzami.
— Gdybyś potrzebował pomocy... dodał po cichu i nieśmiało.