Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

nie trwa, i to co jak burza jest gwałtownem, jak burza łamiąc i druzgocząc — przechodzi. Jeżeli żal jak piorun nie zabije od razu, człowiek się z nim jak z blizną zasklepioną oswaja i żyje.
Powodowicz mimo swojego chłodnego i wyrachowanego charakteru kochał mnie jak dziecko i widząc boleść, której się nie spodziewał, drżał, całował mnie, cieszył, nie wiedząc jak dalej radzić mnie i sobie, mając jeszcze w perspektywie matkę, która mu żalu mojego przebaczyćby nie potrafiła.
Otożem sobie biedy nawarzył! powtarzał nieustannie kręcąc się koło mnie... co ja tu z nim pocznę?
— Ale to być nie może! Anna nie złamała przysiąg swoich. Anna nie opuściła mnie! wołałem — nie wierzę, nie mogę...
— Uczyniła tę ofiarę dla twojego własnego szczęścia, rzekł poważnie, poświęciła się, aby ciebie uleczyć i wyswobodzić, wiedziała, że inaczej wiecznie byś się czuł słowem związany.
— Ale ślub ten można rozerwać, zawołałem — męża mogę zabić, zabiję, porwę ją i uciekniem.
Gwałtowność moja znowu przeraziła Powodowicza, który po cichu posłał wezwać doktora... cały drżący, nie śmiejąc ani wyznać, że sam był od dwóch miesięcy mężem Anny, ani mnie tak rozdrażnionego opuścić. Mnie to nawet na myśl przyjść nie mogło, żeby Anna i kto? ten stary, zmówili się na tak szkaradną zdradę.
Najprozaiczniejsza w świecie okoliczność dokonała reszty... Andruszka chłopak, który ze mną był w Wilnie, wpadł nagle do pokoju z wielkim krzykiem i miną przestraszoną.
— Panicz nic nie wie!.. a to pan Powodowicz ożenił się z panną Anną!
Winowajca zbladł i ręce załamał, ja dopiero pojąwszy wszystko opadłem na krzesło bezsilny, gniew mnie opuścił, a żal i smutek opanowały, wyszedłem nie odezwawszy się słowa do niego, pieszo ku domowi.
Powodowicz powlókł się za mną biedny, długo nie śmiejąc przybliżyć, wyprawił konie i przykazawszy,