Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/261

Ta strona została skorygowana.

ażeby mnie na bryczkę wsadzono i do domu odwieziono, sam do miasteczka powrócił.
Dałem im zrobić z sobą co chcieli, myśli bez ładu krążyły mi po głowie zbolałej, a gdym ujrzał znowu ten dom osierocony, pusty, którego dla mnie nawet miłość matki zapełnić nie mogła, te miejsca tak mi drogie, tylą usłane nadziejami, ozłocone wspomnieniami, zdało mi się, że umrę, że się we łzy rozpłynę, że przeżyć mojego sieroctwa nie potrafię. Nie ma Anny! nie ma Anny! wołałem, nie ma szczęścia! nie ma życia... wszyscy zdradzili, nawet matka, nawet ona!
Najdziksze projekta przechodziły mi przez głowę, chciałem ją wykraść, uciec z nią, rozwodzić, a stanąwszy w ganku, gdy matka niespokojna przeciwko mnie wybiegła, nie mogłem do niej przemówić słowa, prócz jednego:
— Oddaj mi Annę!
Jest temu lat dwadzieścia, bracia moi, jam ostygł, ochłódłem, odmieniłem się, zestarzałem i z dziecka stałem się dojrzałym mężczyzną, a jeszcze mi serce bije na myśl tej chwili, którą przebyłem wówczas. Są boleści, których się już nie pojmuje, a po których wiecznie coś boli w człowieku. Ja nie znam straszniejszego cierpienia nad wiekuiste rozstanie, to milczenie nicości, które po niem idzie, tę tęsknotę pustkowia, jaką ono zostawia... gorszą od śmierci, — bo żywcem wkopanie w grób.
Matka biedna sto razy przeklęła Powodowicza, siebie i godzinę, w której rady jego usłuchała, widząc, że daleko ciężej przyszło mi przechorować na tę boleść, niżeli się ona spodziewała. Sama już nie wiedziała czy pisać do Anny by powróciła, bo i na to była przygotowaną, czy żądać by się od nas oddalili.
Byłem jeszcze w tej epoce Werterowskiej miłości, i zdało mi się, że dla kobiety warto dać życie, a uczucie i chwila szczęścia jakie ono daje, stanie za lata ostygłe choć długie. Z początku pilnowano mnie bardzo, po parze dni gdym się nieco uspokoił, zwolniono straży, i namówiłem Andruszkę, aby dla siebie i dla mnie