Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

tuliła się do niego, jam patrzał, słuchał i wrzałem jak kipiątek.
— Mój drogi mężu, dodała po chwili z uśmiechem, któżby w moim wieku nie dał się upoić harmonją tych słodkich słów miłości, która choć nie dochodzi do serca, karmi i oszala człowieka... Nie śmiałam mu nigdy powiedzieć prawdy, bo by jej nie zniósł i nie zrozumiał, wdzięczność moja dla nich, moje położenie kazały mi kłamać i milczeć... o! ile razy ostudzić go pragnęłam, odezwać mi się nie dał...
Włosy powstały mi na głowie, oblałem się potem zimnym, błysnęło w chmurze i sędzia rzucił się zaraz okno zamykać, a ja odskoczyłem od niego przebywszy chwilę najstraszniejszej męczarni, na jaką kiedy człowiek co kochał był narażony.
Powróciłem z tej wyprawy do domu szalony, gniewny, rozpaczający, i od tej chwili powiedziałem sobie, że na sercu ludzkiem nic budować nie można, że to krucha podwalina, na której ani gmach szczęścia, ani nawet kryształowy pałac nadziei utrzymać się nie może... powiedziałem sobie, że miłość kobiety jest heroicznem kłamstwem młodości — nic więcej.
I tak jest, bracia moi... to tylko wspomnienie ze świata, z którego dusza zstępuje na ten padoł z rąk przedwiecznego Ojca, jeszcze cała wonią niebios przesiąkła. O! miał słuszność Platon, bo są idee wrodzone i człowiek nie gołą tablicę, ale wyryty napis przynosi z sobą na duszy... Młodość rozbudza powoli wspomnienia mgliste niebios, i dla tego świat tak się nam wówczas innym i piękniejszym wydaje.
Nie mamy pamięci niczego, ale obraz starty innego świata niesiemy z sobą, i kto go zmazać nie zechce, nosi przez życie całe. Dla tego każdy ziemski krok jest zawodem, dla tego wierzym w ideały, gdy tu są tylko skalane i ułomne istoty, i biedziemy się chodząc w ciemnościach, po za któremi świeci jasność z której Bóg duszę utworzył.
Więźniem ona w tych cielesnych okowach, wśród spętanych równie i wlokących się po nocy towarzy-