Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/275

Ta strona została skorygowana.

ce... aleś ty nigdy tak jak ja nie kochała...
— O! to prawda! odparła uśmiechając się — pan jesteś poetą, a mnie Bóg stworzył na prostą gospodynię... Nie wiedziałam jak stąpić, co mówić, gdyś mnie pan przebierał za bóstwo ze skrzydłami... robota to daremnaby była, kochany Albinie. Skrzydła do ramion nigdy przyrosnąć nie chciały. — Zostaw mi tylko przyjaźń swoją, dodała, o nią cię proszę, nie gniewaj się na mnie, sam więcej winien jesteś, żeś się omylił.... żeś był ślepy... i wziął biedną ziemską istotę za twój marzony ideał.
Mógłżem się gniewać na nią potem? nie! zaprawdę! — ale ostatki złudzeń się rozwiały, przestawszy wierzyć w kobiety, młodość, serce, zostałem czem mnie widzicie, kapłanem spokoju i przyjacielem żołądka.... Dziś pani Powodowiczowa jest szczęśliwą matką czworga dzieci tłustych i czerwonych, matroną poważną, grającą w preferansa lepiej od męża, a ja tym smakoszem, jakiego przed sobą widzicie.
Na losy uskarżać się nie mogę, ale jest-że co w stanie zastąpić raje, które się widziało we śnie? Jeszcze dziś moja Anna, ta którą znałem i kochałem w dzieciństwie, śni mi się czasem jak anioł czysta i piękna... ale wiem obudzony, że jej nie ma na świecie.
Chłodno i wyrachowanie idę po ścieżce prostej i wybitej, nic mi nie braknie, prócz szczęścia, w które uwierzyłem zawcześnie.
Jem, piję, śpię, nie trwożę się wielce i staram się stać najpospolitszym z ludzi, najchłodniejszym z obywateli, najporządniejszym z kuratorów magazynowych. Robię majątek mimowoli, a ideały moje zwróciwszy w inną stronę na trakt bity, staram się o wyidealizowanie mieszkania i wygód życia. Radbym was widzieć kiedy w kątku, który sobie usiałem jak gniazdeczko, który wycacałem i wyświeżyłem, jak gdybym wiekuiście miał w nim przebywać. Co roku dodaję coś do tego pałacyku mojego i nie mieniałbym się z królem żadnym na najwspanialsze gmachy, z takim smakiem wykończyłem tę uroczą całość.