Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/304

Ta strona została skorygowana.

grzawszy się i poczuwszy pot, jak koń stepowy — zatrąbił po swojemu na swoich. Ale ino mieczów z pochew dobyli, i król i sześciu synów natychmiast im z oczów znikli, a hałastra zamkowa choć jej wołano, z pierzyn wstać nie myślała, i tak sobie drogę torując szablami pociemku, królewicz i orszak jego wyszli na błoń, siedli na koń i śpieszno ujechali obawiając się pogoni. Dopiero o dobrą milę dognał ich z wielkim hałasem Wciórnastek, ale napastować nie myślał, łając tylko na przemiany i różne niestworzone obiecując rzeczy. Naśmiawszy się z niego i niezważając na nic, ruszyli tedy dalej w swą drogę.
Następnego dnia słońce po swojemu zeszło i pogoda była piękna; około południa, gdy ledz mieli na popas przy źródle pod dębami, ujrzeli straszliwego olbrzyma niosącego na plecach krowę, a za nim szedł chłopek plącząc i rozpaczając, gdyż to była jego ostatnia. Zaraz tedy, że to był chłopek wielkiego serca, Rumianek ujął szablę i z Waligórą zaszli mu drogę... Drab miał ze szesnaście łokci wysokości (wiedeńskiej miary), a łeb jak dobra kufa wódki.
— Co? zkąd? jak? masz paszport? co tu robisz? czyja krowa? począł Rumianek, sądząc, że do bitwy przyjdzie, ale choć mu się bardzo chciało spróbować z olbrzymem i czuprynę mu zdjąwszy nią się chlubić, bo wówczas z czupryn takich robiono burki i z tego to poszły dzisiejsze węgierskie — ale w miarę, jak Rumianek nań następował, olbrzym malał, malał, zrobiło go się dziesięć łokci koronnych, pięć, trzy półtora i w ziemię cały wlazł, a krowa się na łące pasie, a chłop przy niej płacze... Nie było się z kim bić, królewicz Rumianek zafrasował się i zawstydził, że na takiego cieniaka napadł.
— Słuchajże no Waligóro, albo i ty Motylico, coście mi bajki o olbrzymach pletli... gdzież oni są... co to za olbrzymy, którzy do walki stawać się boją? Niechbym się ja choć z jednym spróbował.
— Najjaśniejszy paniczu, rzekł Liziłapa, olbrzym ten uległ potędze twojego wzroku i wrósł w ziemię, jest