Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

patrzała, pokiwała głową i wyznała, że nie wiele wie, ale od babki swej słyszała, że przez nią rycerze mężnem sercem przeskakiwali. Wprawdzie dużo ich tam ginęło, ale kilku do mety doszli i żywiącej wody zaczerpnęli.
Że królewicz nie miał nigdy zwyczaju wątpić o sobie, dał zaraz rozkaz do skoku i Motylica naprzód, a za nim inni poparłszy konie ruszyli.
Ale — o cudo! w chwili gdy już dopełnić się miało salto-mortale, przepaść owa znikła i maluczki tylko ruczajek w parowie się okazał, przez który konie z łatwością przesadziły. Nim jednak Maruda zebrał się siąść na koń, tamci już byli na drugiej stronie, przepaść otworzyła się znowu i on pozostał sam jeden. Słychać było że w dziesięć lat później, na szkielecie konia siako tako powiązanym sznurkami, bo mu mięso w drodze wilcy objedli, powrócił do Stołpca, niesłychanie zmęczony niewygodną podróżą...
Na drugiej stronie przepaści kraj był daleko piękniejszy i żyźniejszy, mnóstwo źwierza i ptaków, a fertyczna sroczka w czarnym płaszczyku wyszła na spotkanie królewicza i wypaliła mu oracją po syryjsku i chaldejsku, mieszając zgrabnie te dwa języki, że ich obu zrozumieć nie było można, winszując przybycia i prosząc o trzy grosze na śniadanie.
Dalej witały go także inne stworzenia z respektem wielkim, i lis przyszedł się ofiarować za przewodnika, strasząc dziwami, olbrzymami, którzy na drodze zasiadali i do żywiącej wody nie dopuszczali, a radząc ich wiadomemi sobie ścieżkami wyminąć.
Pozbywszy się tego i innych natrętów, a nareszcie niedźwiedzia, który uporczywie żądał, ażeby mógł być przyjęty za przyjaciela, ofiarując się za tanie pieniądze, to jest za pięćdziesiąt dwa plastry miodu i kilkoro cieląt rocznie... pojechali dalej. Tu pierwszy raz spotkali mnóstwo ludzi pozaklinanych, w rozmaitych postaciach i położeniach. Byli to wszystko poprzednicy królewicza na tej drodze, którzy znużeni przed czasem, jak którego rozpacz i zwątpienie schwyciło, siedli i