Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/321

Ta strona została skorygowana.

uciekajcie, a niczego tu nie bierzcie, nie dotykajcie i nie jedzcie, bo byście zarazili się snem, z którego ja nawet obudzić nie potrafię.
Usłuchał jej Rumianek, a choć w piersiach ich to oddychanie ciemnościami dusiło, a noc była tak gęsta, że aż bolało się przez nią przeciskać, lecieli co sił stało dalej a dalej, ani na chwilę się nie zatrzymując. Waligóra mieczem wyłamywał drogę, a Motylica rozbijał ją skrzydłami; i tak jakoś dostali się do granicy, na której zaraz ściana ciemności się skończyła i konie nawet łby na światłość wystawiwszy prychnęły z radości.
A trwała ta podróż ciężka dały dzień i całą noc, że o samym wschodzie przebyli ową ścianę, przy której zaraz popasać musieli, bo im konie i ludzie ze znużenia padali.
Świat się im wydał taki piękny, jak nigdy po tym mroku nużącym i gęstym, od którego królewicz i wszyscy dostali niesłychanego kataru, a niektóre szkapy nosaciznę.
Waligóra i trzysta rycerzy, jak zaczęli kichać, powietrze się wstrzęsło i ogromna nadeszła burza.
Nie była to burza, jakie się dziś pospolicie na świecie trafiają, gdyż w owe czasy nic się jak dzisiaj nie działo; zamiast piorunów leciały słupy ognia, zamiast gradu lód kawałami takiemi, że go już do lodowni na stawach piłować nie potrzebowano, a czasem zamiast deszczu jeszcze piasek z drobnemi kamykami sypał się jak z worka. Byliby więc wszyscy poginęli niechybnie, gdyby się im obok nie trafiła jaskinia wielka, w której ludzie i konie wygodnie się mogli pomieścić.
Całe to podziemie, choć w niem prócz niedoperzów wielkości karmnego wołu latających sobie swobodnie, nic nie było, zdało się królewiczowi ręką ludzką, lub duchów wykute i niegdyś zamieszkane, choć opuszczone pewnie od lat tysiąca. Wierzch jego nawieszony był roztopionemi djamentami, które jak sople w mróz po odeldze wisiały nad głowami, a były różnych kolorów, i wielkie jak do góry dnem przewrócone pyramidy. Środkiem jaskini był staw niebieski z rozpuszczonego