Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/328

Ta strona została skorygowana.

Im dłużej z nią przebywał, tem namiętniej przywiązywał się do niej, czując że mu serce zabiera do ostatka, i że go nawet dla ojca i matki nie zostanie... I to go nawet zrazić nie potrafiło, że Kuka miała dwunastu starających się o jej serce i rękę, którzy przybywali z kolei każdy w innej godzinie, otrzymywali po wejrzeniu, uśmiechu i słowie i pokarmieni nazad wracali.
Żołd ten regularnie był im wypłacany.
Biedny Dumka siedział, płakał i kochał, a gdy wypadkiem spojrzał w źwierciadełko ujrzał je zamglone bardzo, zciemniałe i ledwie po kilku chwilach uważnego przyglądania cienie w nim rodziców i Lali ukazywały mu się jeszcze...
Groziło widocznie niebezpieczeństwo, ale od Kuki odstać było nie sposób, a ile razy tłumoczek zabrawszy chciał odchodzić, zawsze się ona jakoś dowiedziała, wyjrzała oknem, kiwnęła paluszkiem, i chłopak złamany powracał.
Tydzień za tygodniem upływał, ludzie go wciąż po okolicy szukali, on się krył jeszcze; wreszcie gdy stary Pętelka coraz częściej stając się czarnym niegrzecznie się go pozbywać zaczynał, postanowił przyjąć u niego obowiązek i służbę bodaj pastuszą, aby tylko nie być wypędzonym.
Jednego tedy rana, gdy mówiono że twarz pobielała, poszedł prosić, żeby go przyjął.
— A ty mnie do czego? spytał Pętelka — albo to ja śpiewaka potrzebuję? córka mi śpiewa, słowiki mi śpiewają darmo, żebym ci jeszcze za piosenki płacił i... niedoczekanie twoje...
— No, to dajcie mi co innego robić?
— Chyba będziesz trzodę Bazyliszków pasł.
Królewicz się bardzo zafrasował, gdyż wiedział, jak to było niebezpiecznie z temi stworzeniami, ale już miał przystać i na to, gdy Waligóra, który go w tej chwili oknem najrzał z podwórza, wpadł z łoskotem na pokoje.
Zdziwienie było wielkie, gdy się dowiedzieli, że