Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/331

Ta strona została skorygowana.

Według wszelkich obliczań, byli już bardzo niedaleko cudów do których tak długo dobijali się podróżą, ale tu dopiero spotkać ich miały wedle powieści przeszkody i niebezpieczeństwa największe, choć z pozoru kraju wcale się na to nie zanosiło. Wszędzie do koła spokojnie było i wesoło, olbrzymów ani śladu, jednym jeden co się znalazł przewoźnikiem i po dydku biorąc przenosił podróżnych na drugi brzeg przez rzekę, co i z ludźmi królewicza i z końmi zrobił bardzo zwinnie, a jeszcze mu coś narzucili na piwo.
Zaraz na przeciwnej stronie stała gospoda murowana i ludu przy niej zgromadzonego było wiele, ale gdy się Rumianek począł dowiadywać o źródło i jabłoń, wszyscy się spojrzawszy po sobie rozśmieli znacząco, rękami mu wskazując bliski las i ramionami ruszając.
Nikt mu nic powiedzieć nie śmiał.
Szeroki i bity ztąd wiódł gościniec, ludu nim wlokło się co niemiara, a wybierano od nich piętowego poboru tylko po groszu, przy tem od każdego czuba nastrzępionego po groszu, i od tych co staroświecką modą nosili jeszcze ogony, po groszu od chwostu. Ten zwyczaj noszenia przeczepianych różnie ogonów końskich z tylu już zaczynał przychodzić, niektórzy jednak odziedziczywszy po ojcach gotowy strój ten, porzucać go nie chcieli, choć nie bardzo był wygodny.
Ujechawszy spory kawał drogi, na wysokiej górze znaleźli ogromną ową jabłoń, która miała rodzić złote owoce, opasaną teraz szczelnym częstokołem, i ludzi którzy nie tylko, że do niej nie bronili przystępu, ale owszem zapraszali przybyłych. U furtki siedział żydek, który ją trzymał w arendzie i owoce sprzedawał. Pokłonił się nizko królewiczowi i przyniósł zaraz cały talerz.
Ale jakże się zdziwił Rumianek, gdy ujrzał wziąwszy jedno z jabłek w rękę, że to była prosta tyrolka listkiem złota oblepiona dość niezgrabnie... o mało nią w oczy żydowi nie rzucił, tak się strasznie rozgniewał.
Arendarz cofnął się kilka kroków.
— N. Paniczu, rzeki kładnąc ręce za pas dla doda-