Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

Ale mogliżeśmy go przekonać?
Król absolutny w domu, a po trochę królik w szkołach, gdzie matka wszystkim sowicie za pieszczoty dla niego płaciła, gdy pierwszy raz znalazł się w gwarze i tłumie wielkiego miasta już nie pierwszym jak był, ale niepostrzeżonym, zamięszanym, nieznaczącą jednostką, — zaboleć musiał nad tą nicością, ale ukrył pierwszą tę boleść swoją. Niedowierzającem okiem spojrzał na ten przerażający dlań obraz żywszych barw, tłukących się o siebie ludzi, w którym walka widoczniejszą się dlań stała, lecz nie przyznał mu prawdy, powiedział sobie: — To świat fałszywy jakiś, wyjątkowy, źle ulepiony... to ludzie nie moi, to stan jakiś nienaturalny — dla czegożby się nie mieli kochać? iść z dłonią w dłoni, uśmiechać do siebie, pomagać sobie, ściskać się i całować, kiedy tak z tem dobrze?
Wszystkie żywioły świata, w które uwierzyć nie chciał, miał za złudne jakieś mary powiększone ziemi oczami, tłómaczył zbrodnię, przekręcał nienawiści, przerabiał sobie świat na inny, żeby nie wyjść z tej atmosfery miłości, w której go macierzyńskie przywiązanie zamknęło.
Chodził też obcy wśród towarzyszów z fijołkiem na piersiach, oczyma w niebie i westchnieniem, a gdy śmiech spotkał, uciekał jak od szatana. On potrzebował tylko jednego wiernego towarzysza, przed którym by się mógł spowiadać, co by go słuchał ze współczuciem, i takiego znalazł w Serapionie naprzód, który nań patrzał jak na niewytłómaczone a cudne zjawisko, uznając go wyższą i wyłączną do szczęścia stworzoną istotą; potem w zdrajcy Longinie... Ten nie sprzeciwiając mu się i kryjąc uśmiech szyderczy, dla jakiejś dziwnej przyjemności i nasycenia żywiołem sobie przeciwnym, wywołał z niego wyznania i zwierzenia.
Longin był okrutnym zdrajcą...


Lecz wy go jeszcze nie znacie, w kole współuczniów chodził pod nazwiskiem Aleksandra Macedońskie-