Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/343

Ta strona została skorygowana.

— Ale się przecie od ogółu nie odstrychniesz! Jużciż kto cudze je, ten i swojem częstuje...
— Różnie to bywa... najczęściej przeciwnie.

Gdy tak gawędzą, drzwi od drugiego pokoju otwarły się szeroko, a przez nie jasność i woń razem rozkoszna buchnęła z przyległej sali, z której ukryta za wazonami muzyka zagrała nutę znanej pieśni akademickiej:

Gaudeamus igitur juvenes dum sumus.

Znacież wy czytelnicy kochani tę pieśń tradycyjną sięgającą może XIIgo lub XIIIgo wieku, tylą wesołych pokoleń usty powtarzaną? Któż z niej więcej umie nad jedną strofę... a jest ich tyle i tak wyrazistych! Utwór to nie jednego upojonego studenta, któremu życie zaszumiało w głowie i w piersiach zawrzało, ale ich przez lat kilkaset nie wiem wielu po słowie i wykrzyku na ten hymn młodości się składali... Jest też w nim wszystko co być powinno w piosnce pierwszy raz wyswobodzonego dziecięcia, które pije z długo odmawianego kielicha życia...
Nutą tej znanej pieśni gdy zagrały pokoje, wszystkie piersi wspomnieniem zadrgały, nie jedna łza błysła na oku, a widok sali jadalnej, ukwieconej, przybranej, wyświeżonej i oświeconej wspaniale, stołu jaśniejącego kryształami migającemi jakby błyskiem łez i płomyków, owoców i zieleni ubierających go — woń uczty... wszystko to obudziło młodą wesołość w sercach starych ludzi.
Albin też miał słuszność chwaląc się swą wieczerzą, bo ją z całą starannością smakosza z powołania obmyślił, starając się i o jadło wykwintne i o zbytek a świetność, które go czynią ponętnem, o to, co niejako uzacnia jedzenie i daje mu na chwilę przynajmniej szatę jakiejś poezji. Nawet Siamskiemu słoniowi jeść dają w złotym żłobie, żeby mu strawa nie obmierzła.
Przyznać musiano, że Albin potrafił dobrze zbudować ten monument tak kruchy i wątły, który za godzinę runąć miał i w brzydkie rozwaliny się zamienić. Stół świecił, nęcił, pachniał, pociągał i byłby spokusił