Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

srebrne roznosić półmiski, Longin patrzał i uśmiechał się ciągle.
— Panowie, wniósł Teofil — gdybyśmy czasu nie tracąc, odprawiwszy tych niepotrzebnych adjutantów, dalej nasze ciągnęli opowiadania? Trudno nam będzie skleić rozmowę chyba ze wspomnień, bo życie rozbiło nas i porozdzierało tak, że nic między sobą wspólnego nie mamy... Na ciebie kolej, Cyryllu, coś wyszedł pieszo a wrócił karetą...
Biedny skazany westchnął.
— Nie będę się wam wymawiał, rzekł powolnie — nie powstydam się życia, chociaż ono i mnie omyliło, dając mi może nie to szczęście jakiego pragnąłem... ale takie jakie mu się podobało wydzielić.
— Nie skarż-że się a spojrzyj na buty moje! krzyknął Longin podnosząc nogę.
— Cale czego innego pragnąłem od życia... mówił Cyryll dalej — nauka była dla mnie celem jedynym a namiętnością książka; dzieckiem byłem już stary, bom się kochał tylko w Plantynach, Aldach, Manuzzich i Elzevirach, w naszych Łazarzach i Försterach. Chciało mi się uczyć i zaświetnieć nauką, marzeniem było zostać bibliotekarzem i jak szczur zaryć się w cichej izdebce nad niemym jakim foliałem. Czy sądzicie, że gdy zamiast ukochanych tych skarbów życie da człowiekowi garść złota, świetniejsze na pozór położenie, dostatek bankierski i żydowski, to potrafi mu nagrodzić czego poskąpiło tak okrutnie? Myślicież że kareta i dwór i majątek zastąpią mu to co kochał?
— A któż ci u licha broni? przerwał Konrad — nakupić sobie książek? zbierać Aldy i Elzewiry i cieszyć się niemi?
— Kto zabroni? Alboż ja panem dziś jestem siebie? a majątek nie jest-li niewolą? gorzko odparł Cyryll.
— Ale zaczynajże od początku! rzekł Longin.
Dicendi periculum non recuso — odezwał się Cyryll po chwili namysłu. Jeśli brzęk szklanek i talerzy nie da wam usłyszeć spowiedzi, tem lepiej, nie