Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/388

Ta strona została skorygowana.

jeszcze pacierze wieczorne... i celka moja u XX. Bernardynów, do której mnie potem nie puszczą... a jutro rano muszę mszę śtą odprawić. Więc do zobaczenia. Na sercu mi ciężko jakoś, za tych dwóch z grona naszego zatraconych popłakać i pomodlić się potrzebuję.
I ścisnąwszy dłoń Albina, ksiądz z cicha posunął się ku drzwiom, i znikł nie postrzeżony. Reszta towarzyszów została smętna pod wrażeniem opowiadania, mimo udanej wesołości Longina, przyjść do siebie nie mogąc.
— Na zakąskę po tej niesmacznej potrawie, rzekł Albin, należałoby się nam coś słodszego... Teofilu! Baltazarze, panowie jesteście na kolei... Kto łaskaw? zapalemy cygara, siądziemy wygodnie i słuchać będziemy cierpliwie.
Ale oba wezwani milczeli, a doktor Baltazar dobrze podjadłszy, oglądał się tylko i miał minę człowieka, który drzwi szuka, żeby się wynieść po cichu. Drzwi wszystkie były zamknięte, a stróże przy nich stojące nikogo wypuszczać nie miały bez zezwolenia ogólnego, bo się spostrzeżono zaraz, że Serapion dezerterował, i wielkiego narobiono o to gospodarzowi hałasu.
— Zacny Baltazarze, zawołał podochocony Longin, jam już dwa kroć dług za siebie i Jordana wypłacił, zechcesz-że zbankrutować?
— Na pana kolej, doktorze! prosiemy! — podchwycili wszyscy.
— A dajcież mi pokój — rzekł siwy doktór z oburzeniem prawie — czym to ja dzieciak jak wy dotąd, żebym się spowiadał przed wami? I z czego? pytam. Moje życie nie dla historji, ciche, jednostajne, nie ma tam w co wglądać... dajcie mi pokój.
— A ha! to tak! — krzyknął Longin — słuchać to się słuchało, a gdy przyszło łba własnego nadstawić, to nie ma!
— I nie ma i nie będzie, — rzekł Baltazar — jak tam sobie chcecie, to mi wszystko jedno, co powiecie.
— Miałżebyś takie tajemnice, których wyznanie tak wieleby kosztowało, że się na nic zebrać nie możesz?