Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/394

Ta strona została skorygowana.

sięcy akrów ziemi złoto-dajnej, brunatną lub pomorańczową narzeczonę, byłbyś dziś naczelnikiem akademii medycznej... gdziekolwiek... choćby w Botany-Bay.
— Tak! jeżelibym sam wprzód z żółtej febry nie umarł...
— Nie! to być niepowinno! Ale mów-no dalej!
— Cóż dalej? nic... Frania utyła, ja posiwiałem, dzieci wołają jeść, ludzie w koło zdrowi jak pnie, cholery nawet nie widać... — westchnął doktor — to pewna, że syna eskulapem nie zrobię...
— Z Baltazara trudno coś dobyć... a więc ty Teofilu, zostałeś nam ostatni na zakąskę, spodziewamy się — rzekł Albin, że nas swojemi dziejami rozweselisz i pocieszysz...
— Ja! smutnie odezwał się interpelowany, który od niejakiego czasu zamyślony zdawał się zbierać materjały do powieści — ja...! Jeżeli chcecie bym z dobrym humorem i fantazją, najśmieszniejszą i najsmutniejszą razem opowiedział wam historją — a! nie będę się opierał... tajemnic tak dalece nie mam... Ale pozwólcie mi bym nie od mojej rozpoczął biografji, ale od historji dawnego znajomego naszego Cymbusia! to będzie zabawniejsze od dziejów nieszczęśliwego Teofila waszego...


— A! Cymbuś! Cymbuś! cóż się też z nim stało? krzyknął Albin, czemuś go nie przywiózł z sobą? Jeszcze dziś stoi mi w oczach przytulony do pieca na pokucie, dmuchający w samowarek lub walczący z lawiną śmiecia... Cóż tedy? mów, lepiej-że jemu na świecie się powiodło? Trudno, aby ze swą naiwnością i powierzchownemi przymiotami do wielkich dochrapał się rzeczy.
— Ba! ba! posłuchajcież tej historji jako wstępu i przedmowy do mojej własnej... Cymbuś, ten co to imię nosił, dziś się zowie nie inaczej jak pan Aleksander Mincurzewski, jest dziedzicznym panem stu morgów gruntu, gospodarzy na nim, i tylko co nie widać jak kupi wioskę!