Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/395

Ta strona została skorygowana.

— A więc stupidos fortuna juvat! — rozśmiał się Baltazar...
— Musiał mieć ukryte przymioty, na których myśmy się nie poznali, dodał Albin.
— Już to samo, że lat kilka potrafił stać pod piecem choć stękając, ale wierny obowiązkowi, przerwał Longin, dowodziło w nim wytrwałości stoicznej, nieugiętości potężnej... musiał tę żelazną wolę z jaką dmuchał w rurę od samowarka na zgliszcza wygasłe, użyć i skierować do robienia majątku...
— Trochę to tak, dodał Teofil, ale i szczęście mu służyło...
— Zawsze to szczęście, zawsze ślepa fortuna jak za rzymskich czasów! rozśmiał się Albin. Ale wróćmy do Cymbusia!
— Powrócił on ze mną do penatów rad przedewszystkiem, że się uroczyście wyspi, i więcej podobno zrazu nic nie pragnął tylko się wyleżeć i spocząć po akademickich szczęśliwościach... daleko od samowarku i pieca... procul negotiis. Drugiego i trzeciego dnia anim go widział w oczy, dostał się na strych i tam na wakującym materacu gościnnym wyciągnąwszy się jak długi, spał, spał i spał... we śnie znać przyszły mu pomysły zbawienne. Czwartego dnia przybył do mnie do niepoznania zmieniony, zaczerwienił się nawet, ogolił, umył i ubrał w suknie wiejskie z pewną pretensją, stanął u drzwi prosząc o posłuchanie; zażądał, abym go od służby nieco zwolnił na jaki rok, dla potrzebnego mu wypoczynku. Że na ten urlop zasłużył bardzo, wspanialomyślniem mu go raczył dozwolić. Natychmiast pokłoniwszy się znikł mi z oczów pan Aleksander vulgo Cymbuś a po roku dopiero zjawił się znowu, ale wypiękniony, rzeźwiejszy, rumiany, czub do góry, kołnierzyki białe wyżej uszów, a na łańcuszku przy żołądku pieczątki zegarek zwiastujące i mina okazała...
— Cóż Cymbusiu, jużeś przecie wypoczął? Uśmiechnął się.
— At! rzekł, ale ja się już do służby nie zdam.
— A cóż?