Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

— Za nadto łagodny, rzekł prefekt, ja to go dopiero ścisnę... bo to charakter potrzebujący rygoru...
— Oj ksieżuniu dobrodzieju, szepnął szlachcic, może by jego ksiądz fizyk uchodził, ale z przeproszeniem, jegomości nie tak z oczów patrzy, żebyście go mieli pokonać.
— No! no! bądź spokojny... już mnie to nie pierwszy raz, wiem jak i z kim... to już do mnie należy... zostawcie chłopca u mnie.
Szlachcic rad, że się tak łatwo pozbył niewygodnego synowca, drapnął do domu w najlepszym humorze, a Longin poszedł zaraz zapoznać się ze studentami. Ani klasztor, ani prefekt, ani fizyk, nic go nie straszyło, w obietnicę moczonych rózeg nie uwierzył, a to mu już pachło, że kupę widział chłopaków, którym mógł sypać guzy i kułaki, i swawolić jak chciał.
Młodzież przyjęła go jak zawsze nowicjusza, zabierając się płatać mu figle i upokorzyć przybylca, ale ledwie się o niego otarli, poznali że z nim nie można było żartować. Zamiast płakać Longin plunął w łapę i dalej-że na całe skonfederowane wojsko jak Samson na Filistynów, zamiast szczęki oślej porwawszy kija, który tam właśnie leżał na podoręczu.
Pierzchły spłoszone zastępy, ale zwyciężca nie przebłagał się ich porażką i grzmocił uciekających, póki przerażony ich krzykiem ksiądz prefekt nie wyleciał z celi wołając:
— Hola! co to jest!?
W oczach tego surowego mentora Longin wytrzepał jeszcze kilku i siłą dopiero pochwycony przed trybunał, stanął w obliczu zagniewanego sędziego. Na zapytanie co by było powodem tego boju, wypowiedział śmiało, że został zaczepiony, a zatem inaczej postąpić nie mógł i bronić się musiał.
Podobało się to księdzu prefektowi, który już miał słabość do malca, wszystkim kazano klęczeć godzinę (co się później na kwadransie skończyło) a Longin poszedł z palmą na śniadanie.
Pierwsze i tak pełne zwycięztwo uzuchwaliło stu-