Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/401

Ta strona została skorygowana.

częściach pod tytułem: Sous le gibet, z ogromną introdukcją, i posłałem ją znowu proprio sumptu sztychować w Lipsku... Była tak fantastyczna, ognista, dziwaczna, śmiało zbudowana, żem na niej ogromne pokładał nadzieje... nic podobnego nawet muzycy przeszłości nie słyszeli, zakasowałem Wagner’a.
Ale cóż powiecie, nawet moim własnym kosztem Breitkopf arcydzieła tego nie chciał sztychować, tylko podkreśliwszy mi ze sto omyłek ortografii i składni muzykalnej, odesłał rękopism, na którym zdawało się jeszcze czuć śmiech lipskich muzykusów z naiwnej śmiałości nowicjusza... na marginesach czerwonym ołówkiem postawiali łokciowe wykrzykniki!
Zjadłem to sam, ojcu się nie chwaląc, ale zupełnie straciłem ochotę do muzyki.
Dotąd nie grywałem prawie tylko samych fortepianistów i to nowych, szybko-biegaczów szkoły świeżej, unosząc się nad Wilmersem i Fumagallim, nad Döhlerem i Thalbergiem; wtem zjawił się u nas skromny Czech muzyk, który z wielkiem podziwieniem mojem powiedział mi popisującemu się przed nim od niechcenia, że to nie jest muzyka...
On pierwszy oznajomił mnie z poważniejszemi dziełami, z prostotą Haydn’a, ze sztuką Bach’a, z wdziękiem Mozart’a, z namiętnością i rozpaczą Beethoven’a, z tęsknotą Schubert’a, z Schumannem i Spohrem, z Mendelsohnem-Bartholdy, spadkobiercą wielkich dziadów. Nowy świat odkrył się przedemną, ale ogrom jego ucisnął mnie i przybił — nie było już niewyśpiewanej pieśni, nieużytej formy, nietkniętego motywu, nic nie pozostawało do zrobienia. Jak i z czem stanąć obok tych olbrzymów? Zawstydzony zmiarkowałem dopiero, że moja fantazja w Lipsku musiała się wydać dziecinną niedorzecznością — i zamknąłem fortepian.
Otwierałem go czasami żeby przeczytać sonatę starą, przejrzeć ciekawą partycję, ale bieganina po klawiszach ustala; ojciec mi wyrzucał, że zapominam muzyki, jam milczał upokorzony. Dawniej improwizowałem całe wieczory, teraz mi palce stężały, umysł odrę-