Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/406

Ta strona została skorygowana.

czasem jak kompars do tej farsy, jako dający zapytania i odpowiedzi, jako orszak królowej, paź niosący jej ogon, a powinienem się był poczytywać za szczęśliwego, że mi dozwalano zbliżenia się do heroiny...
Bogna... gdy nikogo więcej nie było z widzów, występowała przedemną nawet, przed ojcem moim, przed rezydentem naszym, — ja myślę, że może przed swojem źwierciadłem, byle występować... Nie mogła nie grać tej roli fenomenu, do której była przywykła... Mnie, przyznam się, jej doskonałość, a raczej wprawa mechaniczna we wszystko co czyniła, odebrała smak do tych zajęć które ja z większą mocą ducha, ale daleko niezgrabniej spełniałem. Wprawdzie mało tam było oryginalności, ale niezmierny wdzięk formy i efektowość... Malowała jaskrawo, wykończono harmonijnie, wedle znanych sobie formułek; grała i śpiewała świetnie, cieniowano, starając się o wrażenie wszelkiemi środkami, niekiedy zakrawającemi na sztuczki, sądziła o rzeczach choć nie z wysokiego stanowiska, ale w sposób dowcipny i bardzo zręczny — wyrok jej zawsze miał być jej własny, wyjątkowy i udawał paradoksalność, choć jej w sobie nie miał.
Przy niej stałem się maluczkim...
Zresztą nie ukochałem w niej fenomenu, bo tych monstrów kochać niepodobna, ale piękną młodą istotę, idealną, i jak sądziłem — poetycznej duszy, której skrzydła miały mnie podnieść ku niebiosom. W tem, gdy się zatapiam w kontemplacjach tego cudu, nadjeżdża młody paniczyk goławy, ale z nadziejami fortuny i imieniem, a ja com był wyszedł na uprzywilejowanego słuchacza i publikum, wracam do mojej roli komparsa; zapominają o mnie w kącie, z którego wyciąga mnie bóstwo, gdym jej na podrzędną rolę potrzebny.
Bogna tymczasem wabi, pociąga, wikła panicza, któremu już sama woń zagranicy ziejąca od niej zawróciła głowę. Był to drugi z rzędu zakochany, ja spadłem na zapaśnego i niepotrzebnego. Nadbiegający po nim średnich lat bogaty książę, bardzo dowcipny i