Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/420

Ta strona została skorygowana.

Westchnął Albin wysłuchawszy cierpliwie końca tej historji, westchnął Teofil, co ją opowiadał i wszyscy zamilkli.
— Otóż i koniec, dodał po chwili Teofil — moich dziejów i dziejów nas wszystkich... każdy z nas złożył wyznanie i nadzieje ostatnie; wątpię żebyśmy tu za drugie lat dwadzieścia przyjść mogli z czemś nowem jeszcze. Wielu z nas żyć nie będzie, dla wielu epoka czynu i ruchu minęła, przyszedł wieczór odpoczynku... Któż z nas z drzewa, co miało rodzić owoce złote, zdjął choć jedno jabłko? Kto się szczęściem marzonem pochwali? Ile uronionych nadziei! ile postradanych złudzeń! ile rozbitków po burzy na brzeg wyrzuconych kalekami! — Otóż życie!
— Urągowisko! urągowisko! podchwycił Longin — tym którym ono samo, którzy sobie najwięcej obiecywali, nic — a Cymbusiowi dostatek, a Cyryllowi miljony... a Longin bez butów!
— Jużeś to najmniej dziesięć razy powtórzył! kwaśno przerwał Baltazar! włóż choć cudze, a więcej już tego nie gadaj! I ty, i ja, i każdy z nas, jeśli pokutuje, to za głupstwo własne, pozwólcie powiedzieć.
— Dajcież pokój narzekaniom! wtrącił Albin, nie przystoi nam, jak zowiecie rozbitkom, kończyć wesoły wieczór żalami gorżkiemi, elegjami i wyrzutami losom. — Co u licha! życie ma swą dobrą stronę!
— Tak, dla tych co jak ty wspaniałe wieczerze płacić i jeść mogą! rzekł Longin... ale dla nas...
— Źle pojmujemy życie, kończył filozof-gastronom — my je sobie zrazu wystawiamy jakąś wielką całością jednolitą, potężnym obrazem z zupełną harmonją kolorytu, tymczasem wszystko w niem chwilą, ułamkiem i całe zszyte ze skrawków. Łapać potrzeba chwile (carpe diem); przedłużać dnie jasne, i połową godzin żywić się w czas posępny, jak Eskimosowie łowami letniemi podczas ciemności zimowych...
Błogo temu kto umie skorzystać z każdej chwili i schować ją niedojedzoną do torebki podróżnej.
— Wszyscy sposępnieli! rzekł po chwili oglądając