Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/424

Ta strona została skorygowana.

tów, a innym wiary i nadziei... i wszyscy boso.
— Przyznajcie kochani koledzy — zawołał nie słuchając rozprawy pierwszy, że mamy minę ludzi co się od Bonifratrów wyrwali! Iść się przechadzać po nocy, żeby oblewać łzami wspomnienia głupiej młodości, kiedy można było wypić drugą wazę ponczu siedząc spokojnie na kanapie.
— Poncz daje tylko ból głowy! rzucił Teofil.
— A ból głowy jest derywacją i odprowadza jak wezykatorja ból od serca, to i dobrze! rzekł Longin.
— A że febry dostać możemy, to też pewna! zawołał Baltazar — rosa, woda... chłód nocny... jabym wam chętnie życzył dobrej nocy.
— Nie! nie! dotrzymajmy! krzyknął Teofil — potrzeba dosiedzieć tak do wschodu słońca i przy młodym jego blasku spojrzym raz jeszcze na blade twarze, żegnając się do zobaczenia na Jozafatowej dolinie.
— Żeby zaś nie próżnować, przerwał Albin — i kataru ani febry nie dostać, kazałem tu przynieść tego co generał Komarzewski nazywał limonijadką.. Mamy tu kosz Szampańskiego leciuchny klikocik, ludzie go niosą za nami... Siądźmy na trawie i raz jeszcze zdrowie młodości! lub dobranoc królowej!
Na dany znak wyskoczyły korki, ale z butelek polał się smutek tylko... wszystkie piersi tak go były pełne, że przeszedł do szumiących kielichów. Młodość, na której dnie jest wesele, dobywa je winem z siebie, później co kto ma w gębie na wierzch wychodzi... najczęściej narzekanie i smutek.
— Niepodobna widzę niczem tych szczęśliwców rozdobruchać, rzekł Longin — podobno ja z was wszystkich jeszcze jestem najweselszy! pocieszna rzecz! a gdybyśmy co zaśpiewali?
Wszyscy się uczuli ochrypli.
— O życie! zawołał Longin — oto sprawy twoje! z tylu półgłówków, porobiłeś czarno odzianych grabarzów, jeden Cymbuś i ja co jeszcze weseli jesteśmy!
Gdy to mówił wszystkich oczy zwróciły się w jedną stronę, cień jakiś mignął przed niemi... Postać dziwna