Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

ty, na ulicy zwracał oczy podszewką, w salonie utopijami.
W szkołach już wielkie czynił wrażenie, miał przy sobie Balard’a, dom trzymali na stopie bardzo wygodnej i dostatniej, chodzili do niego chętnie znudzeni klepaniem jednych lekcij profesorowie i Konradek brał nagrody za to, że śmiało im w oczy patrzał, a zbić się z tropu nie dawał nigdy.
Śmiałość jego, choć w innym rodzaju jak Longina, była zaprawdę uderzającą, a upor miał w sobie coś kobiecego. Przyparty do ściany i przekonany o fałszu, w tejże chwili dowodził w żywe oczy, że on twoją opiniją utrzymywał, i od początku ci mówił to, coś ty miał za swoje. Nigdy się nie dał zwyciężyć, bo zawsze wymknąć się potrafił — a gdy już do tego przychodziło, że dalej na stanowisku wytrwać nie mógł, wywijał koziołka i spychał cię w jamę, a sam zostawał na brzegu. W ostatku mocno krzyczał i tak długo, że go przeczekać nie było podobna, dyskusja więc zawsze kończyła się na tem, że przegadał — a jeśli mu twoja prawda przypadła do smaku, to ją sobie włożył jak cudzą czapkę przywłaszczając bez ceremonji.
Czego nie chciał nie słyszał, co mu nie było potrzeba nie rozumiał, — głuchł i ślepł kiedy to uznał koniecznem, konceptem się zasztukował, żartem cię odepchnął, a że najmniejszej nie miał logiki, nigdyś go zwyciężyć nie mógł, bo ci skakał z trzeciego piętra na ziemię i z ziemi na poddasze, nimeś go mógł pochwycić za poły.
Zresztą byleby mógł deklamować, na wzór Balard’a, nie szło mu znowu tak bardzo jak skończy i przeciw czemu stawać będzie; — brał co z brzegu napadł, a choć nie daleko zaszedł z ciężarem, tyle młynków nawykręcał, że znużył w końcu najcierpliwszego i pozornie utrzymał się przy swojem.
W domu jak w szkołach miano go za mały genjusz w pieluchach, Balard wiele z niego rokował dla barbarzyńskiego kraju, któremu ta gwiazda świecić miała, matka obowiązkiem swym tylko sądziła wstrzymywać i hamować rozwój zbyt szybki umysłu tak zna-