Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

— Mnie też tak jak niepotrzebny, ale bestja poczciwa!
I tak sprzedać go postanowiono; wyszukać tylko należało kto go na jarmark poprowadzi.
W wigilią tego dnia ofiary, paroch sam nakarmił faworyta na pożegnanie, dobył siana z zastronka, nasypał owsa żłób pełen i cichą łzę otarł, zmuszony rozstać ze swoim Grzywiakiem. Takie imię nosił ów poczciwy gniadosz, któremu potrzeba oddać sprawiedliwość, że miał i rozum wielki i charakter jak na konia łagodny i dobry. Poznawał wprzężony do wózka, po sposobie ładowania go i osobach, które doń siadały, gdzie się ma udać z niemi, stawał sam, zawracał, nie potrzeba nim było kierować. Sam ze stajni wychodził i do niej powracał, i szkody żadnej nie zrobił; miał tylko tę, w stworzeniu naturalną zazdrość, że chłopskich koni, zachodzących czasem przypadkowo na dziedziniec, nie wpuszczał i wyganiał z niego, zagryzając do krwi, gdy się upierały jego trawę skubać przed plebanją.
Dobrodziejce także bardzo było smutno pozbawiać się Grzywiaka, ale czując jaką ofiarę mąż robi, nie śmiała pary z ust puścić, a sama jeszcze namawiała do sprzedaży.
Cały wieczór chodzili oboje zasmuceni i milczący, a pleban powtarzał: — Alea jacta est... Bóg wie co robi...
Posłano na wieś po gospodarza Mryhuba, aby wziął konia do swojego wozu i poprowadził go z sobą, a ksiądz dziwował się czemu Mryhub nie przychodził.
W tem dość już późno, zaszurgotało coś w sionce, szmer jakiś dał się słyszeć, i gdy drzwi się otwarły, ujrzano naprzód wezwanego Mryhuba, za nim sześciu najstarszych ze wsi gospodarzy, którzy stanąwszy w progu, kłaniali się do ziemi dobrodziejowi. Przed nich wystąpił najwymowniejszy z gromady Kalenica, natus orator wioski, i nim pleban miał czas zapytać co ich sprowadziło, śmiało i jasno w imieniu wsi całej wyrzekł, że księdzu konia sprzedawać nie pozwolą, a Cy-