Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

się trochę grosza pożyczyć, połowę pola odnajął, i związał węzełek dla jedynaka.
Zapłakali gdy odchodził, bo nie to to już było co o kilka mil, do szkół, świat jakiś obcy, daleki, straszny... a starym przychodziło na myśl, że już może syna nigdy oglądać nie będą. Pieszo wyszedł ze wsi, matka, ojciec, gromada, wszyscy go przeprowadzili do krzyża. Tu po modlitwie cichej stary księżyna z weselszą twarzą odwrócił się do dziecka.
— Jeśli nie tu to tam zobaczymy się, rzekł. — Nie potrzeba się daremnie rozłzawiać, łzy na opłakiwanie grzechów naszych zostawmy. Niech cię Bóg błogosławi synu! nie zapominaj! pisz często! pisz proszę.
— Pisz, dodała matka, nie zabądź rodzonych twoich... my za tobą tak tęsknić będziemy!
Kalenica czekał z wozom i Cyryll znikł im wkrótce w tumanach kurzu, a gdy powrócili na probostwo — tak było pusto, tak pusto! Łzy się cisnęły do oczów.
Na stole otwarta książka, którą syn tam zostawił pozostała na pamiątkę przykryta serwetą... nie tknęli jej oboje... choć codzień chodzili do niej. Był to Nowy Testament, na którego rozłożonej karcie stały te dziwnie do nieobecnego dające się stosować słowa, których znaczenie ojciec wziął za dobrą wróżbę:
„I o to proszę, aby miłość wasza więcej a więcej obfitowała w umiejętności i w wszelakiem zrozumieniu: abyście doświadczyli co jest pożyteczniejszego, żebyście byli szczerymi i bez obrażenia na dzień Chrystusów.“ (Ś. Paweł do Filipensów. k. 1.)


I tak o kilkudziesięciu złotych powędrował chłopak spokojnie ku Wilnu; Kalenica dowiózł go do najbliższego miasteczka, a że się tu nie trafiła fura poszedł pieszo, co go nie zasmuciło wcale. Miał w kieszeni Elzevira darowanego na wyjezdnem przez ekonoma z wsi sąsiedniej, i z niego powoli napajał się Virgilim, nie śpiesząc bardzo a dążąc do celu z ufnością szerokim gościńcem, który wiódł ku starej stolicy.