Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

udzielając ludziom, po cichu kroczył dalej ze stałą jedyną myślą w głowie, zrobienia koniecznie majątku jakimbądź sposobem. Przeszło to u niego w prawdziwą monomaniją, i byłoby dla nas tajemnicą, gdyby młodość mająca prawa swoje nie zmusiła osamotnionego zbliżyć się do towarzyszów i wygadać przed niemi.
Jordan potrzebował towarzystwa, nie mógł się powstrzymać od kilku słów rzuconych nawiasem, a gdy te wyrzekł resztęśmy z niego sami pociągnęli. Bawił nas i wielkością familji Hruszków, której splendorów dawnych nikt z nas nie znał, i wiarą swą niezachwianą, że się ma kolosalnej z niczego dorobić fortuny. Z góry zapowiadał, że w wyborze środków nie będzie trudny i gotów sprzedać się pierwszemu lepszemu, ożenić ze starą babą, a tych co mu na drodze staną nielitościwie zepchnie i poświęci.
— Pieniądz, mówił z krwią najzimniejszą, jest osią świata, nabycie jego usprawiedliwia wszystko, patrzcie co gadają na pana Ko... na Sa... na tylu innych, a jak ich jednak przyjmują? Któż się odważy nie podać im ręki? czyj dom zamknięty przed niemi? jakiego związku nie są w stanie okupić miljonami swojemi? Ludzie w ciągu roboty i podłości do których często zmusza nabycie grosza, hałasują i krzyczą na śmiałego pioniera, ale gdy wyklęty dobije się złotego klucza, otwiera nim i serca i ręce, i drzwi i wschody... idzie gdzie chce, a ci co nań świstali, czapki pozdejmowawszy przeprowadzają z respektem... Co mi tam reszta! Bogatym być muszę i będę. Jak? nie wiem... schwycę pierwszą sposobność jaka się nawinie.
— A jeśli się nie nawinie?
— Ja ją sobie nawinę... będę jej szukał i złapawszy powalę... młody, silny, przystojny i nie głupi człowiek, jeśli się czego nie dorobi, sam sobie winien, ale musi panować nad sobą i serce zapieczętować.
— Możeż być pewnym że pieczęć nie pęknie?
— Położę ich siedem jedna na drugiej, a wyrwać się nie pozwolę sercu, bo ono nas gubi.
— Daż ci bogactwo szczęście? pytaliśmy go często.