Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

— Już to mnie zostawcie... będę wiedział jak go użyć... szczęście dla mnie jest w dostatku, innego nie znam i nie rozumiem.
Lubił tak czasem, choć bardzo zawsze umiarkowany i milczący, gdy sobie cudzym kosztem podjadł i napił się — pobujać trochę i głośno pomarzyć, a wówczas budował pałace na lodzie, tak na pozór nieprawdopodobne, żeśmy pękali od śmiechu; żenił się, spekulował, wykopywał skarby, odkrywał sposoby szybkie robienia majątku, wymyślał najdziksze i w romansach tylko trafiające się środki zbogacenia... a o jednej tylko pracy cichej, powolnej i wytrwałej nie wspomniał nigdy.
Każdy z nas wówczas miał marzenia swoje, ale nikt tak wysoko jak on nie sięgał, liczył na miljony, przewracał się w złocie, żenił się z księżniczkami, pożyczał kapitałów królom i panującym, a tymczasem chodził w wytartym mundurzyku i nic nie zwiastowało, żeby te piękne sny kiedykolwiek ziścić się miały.
Zwaliśmy go żartobliwie Krezusem, za co się wcale nie gniewał, pewien będąc, że kiedyś na ten przydomek zasłuży.


Teofil Sorokowski, ostatni z tych siedmiu braci, był z nich wszystkich najszczerzej młodym, a najmniej odgadnąć z niego było można, co później z tej młodości wyrośnie. Każdy już miał przed sobą cel, zamysły, plan życia jakiś, pragnienie co go wiodło, Teofil jeden codzień chwytał się czego innego, a sam nie wiedział na czem skończy. Namiętność i chwilowe uniesienie wiodły go czasem w najprzeciwniejszym wczorajszym kierunku, nie myślał nawet być logicznym i nie wstydził się wcale sprzeczności nieustannej z samym sobą, w jakiej zostawał między dniem wczorajszym a jutrem. Nigdy może dziwaczniej temperament i imaginacja nie rzucały człowiekiem w różne strony. Niezmiernie żywy, zapalał się w jednej chwili, oddawał cały, wypijał co pochwycił tchem jednym, ale natychmiast następował przesyt i rozczarowanie, zrażenie, obojętność. Jednego