Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

ktor cyrku rachował na mnie, nietylko na talent, ale na sprzedaż może, — wiem, że w nim nie trzeba szukać ani serca, ani szlachetniejszych pobudek, — alem mu winna wiele, — ocalił mnie od ostatecznej nędzy może, — nie wiem od jakiego niebezpieczeństwa. Potrzeba go zapłacić tak, aby się nie skarżył i nie utyskiwał na mnie.
— Zostawcie to nam, — odparł spokojnie Simon, — gdybyście wy mu dali milion, powie, że wartą byłaś więcej jeszcze. Ja go nie skrzywdzę, ale się obedrzeć nie dam. To rzecz podrzędna... Cóż dalej? co dalej? W Nizzy, — ja wam dać żyć, pozostać, być wystawioną na potwarze, na domysły, na szpiegostwo, — ja nie chcę. Sądzę, że i ty nie zechcesz tu zostać dłużej. Więc dokąd? Żyd, — ja nie mam ojczyzny! Nam dziś nawet nad brzegami Jordanu, u jeziora Nazareth obco. Oderwaliśmy stopy nasze od ziemi naszej i ziemia się matka nas zaparła. Poszliśmy na wygnanie, z którego nikt nie powraca. Wszędzie możemy żyć, nigdzie nie będziemy swoimi, — gośćmi znienawidzonymi jesteśmy wszędzie...
— A! i ja też nie mam i nie miałam ojczyzny, — westchnęła Nera, — my musimy jej szukać w sobie i tam, gdzie ludzie są ludźmi, a nie piętnowanemi baranami jednego jakiegoś stada... Mnie wszystko jedno, gdzie będę, byle nie na pustyni, nie w samotności. Wolę być nawet wśród nieprzyjaciół, niż samą.
Simon potrząsnął głową.
— Paryż! — zamruczał, — ja Paryża nie lubię. Brudny jest.