Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

Parę dni temu, miała innego rodzaju, również nieprzyjemne przejście z jednym z Bzurskich, który zbyt się chciał spoufalić, teraz po nim napaść dziedzica, co dawało jej do myślenia, że w domu rodziców, wśród tych ludzi gburowatych, pozostać jej będzie trudno.
Łzy zakręciły się jej w oczach.
Na dziedzińcu chaty spotkała się z matką, która od krów powracała.
Na twarzy jej wyczytała tyle smutku stara Wysocka, że stanęła popieścić ją i spytała, co jej było.
Albina opowiedziała wszystko. Była pewną, że matka oburzy się i pogniewa na dziedzica. Wysocka mocno się tylko zmieszała.
— Trzeba było być grzeczną dla niego — szepnęła. — Chwała Bogu, że czynsz nie zalega, ale jak zechce dokuczyć i prześladować, niech ręka bozka broni!...
— Ależ niepodobna mu pozwolić się tak spoufalać! — zawołała Albina.
— A! bo znowu nie trzeba lada słowa brać do serca — poczęła matka. — Pewnie, że go nie można tak przypuszczać do zbytniej poufałości, ale jak się obrazi...
Westchnęła Wysocka. Szły razem do chaty. Matka więcej się domyśliła, niż jej powiedziała Albina, i zapytała po chwili, czy nie ważył się może dziedzic ściskać lub całować.
— Byłabym mu niewątpliwie w twarz dała — odparła żywo Albina.
Ręce w górę podniosła stara i zamilkła.
Znalezienie się matki zasmuciło może więcej biedne dziewczę, niż zuchwalstwo Bodiakowskiego.
Rozeszły się milczące.
Stary Wysocki, który siedział już na łóżku i odpoczywał, wesoło witał dziecię, do którego się coraz bardziej przywiązywał.
Żona nie mogła wytrzymać i bez ogródki, żywo, z pewnem oburzeniem i trwogą, wyspowiadała mu się zaraz z tego, co jej Albina powierzyła, chociaż ona byłaby to może wolała przed ojcem utaić.
Zmarszczył się stary i spojrzał na córkę.
— A ty, cóż? — zapytał.
— Dałam mu taką odprawę, że drugi raz pewnie zaczepiać mnie nie będzie miał ochoty.
Śmiał się Wysocki, klepiąc ją po ramieniu.
— Daj ty jej pokój, Helusiu — rzekł. — Rozumu ona cudzego nie potrzebuje, rady sobie da. Podobała się panu Bodiakowskiemu? A no, albo to Wysocki nie wart jego? Niech się żeni!
Albina się porwała.
— A! ojcze kochany! — zawołała. — Niech Bóg nas od tego broni. Taki niemiły człowiek i gbur!
Ojciec głowę zanurzył w ramiona i długo nic nie rzekł, a w końcu zauważył:
— Trudna bo jesteś! Nie łatwo sobie kogo znajdziesz. Nie dziwota, że ci się te brusy, Bzurscy, nie podobali, bo to bydlęta, ale Bodiakowski przecie otarty i okrzesany, a co do wieku... nie jest tak stary...
— Pocóż ja mam znowu tak śpiesznie sobie męża szukać? — szepnęła córka. — Wolę być swobodną...
— Daj no pokój! — przerwał Wysocki. — Gdyby w istocie Bodiakowski miał co na myśli, należałoby nie tak się go zbywać pogardliwie. Odetchnęlibyśmy przynajmniej i o chleb się nie troszczyli.
Albinie łzy w oczach stanęły, nie odpowiedziała nic.
Tego wieczora w komorze, którą dla niej oczyszczono i uczyniono jako tako mieszkalną, siedziała długo na ręku sparta i zadumana. Pobyt przy rodzicach zbytecznie ją narażał. Mogła ich widywać, nie mieszkając z nimi, a pracą swoją do ich dobrego bytu więcej się przyczynić, niż matce pomagając słabemi rękami.
Ale gdzie i jak się miała udać, aby sobie umieszczenie znaleźć? Kto ją tu mógł wziąć i jak wynagrodzić? Widziała już, że stosunki miejscowe nikomu bardzo hojnym być nie dozwalały. Wszyscy stosunkowo do stanu swojego ubodzy byli.
Ufała w Bogu... ale się mocno tego wieczora spłakała. Matka, przyszedłszy na palcach zobaczyć czy spała, znalazła ją we łzach, nie pytała o ich przyczynę i razem z nią płakać zaczęła.
Nazajutrz jednak tych łez już znaku nie było, Albina wstała mężną i z mocnem postanowieniem nie stracenia ducha. Zajęła się gospodarstwem rodziców. Mosiek obiecał jej dla matki kobietę pracowitą, dla ojca parobczaka, na któregoby się można zdać...
Oprócz tego konie miały być zamienione. Wszystko to Albina sama, nie znając się na niczem, ale z przebiegłością niewieścią, musiała zarządzić, wszystkiego dopilnować. Ojciec tylko co do koni i parobka miał głos i ustrzegł ją od omyłki.
Spieszyła z tem, mając na myśli potem nie narzucać się Czarlińskiej, ale prosić ją o pomoc.
Sędzina tymczasem, choć spłoszona przez Bodiakowskiego, tak się chwyciła myśli wzięcia do Jadwisi Wysockiej, iż spać i jeść nie mogła z obawy, aby kto inny jej nie pochwycił tego skarbu... Nawykła nic nie robić bez pośrednictwa żydka, posłała po Mośka... on miał sprawę ułatwić...